To nie była spokojna noc dla polskiego Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Wszystko za sprawą wzmożonej aktywności rosyjskiego lotnictwa dalekiego zasięgu. Na tym nie koniec.
24 marca o godzinie 4:23 w polską przestrzeń powietrzną na wysokości miejscowości Oserdów w woj. lubelskim wleciała rosyjska rakieta manewrująca. Znajdowała się w niej przez 39 sekund.
Polskie służby natychmiast uruchomiły procedury zabezpieczające polską przestrzeń powietrzną, włączając w to mobilizację polskich sił lotniczych oraz sił sojuszniczych. Należy również dodać, że przelot rakiety był ciągle śledzony przez systemy radiolokacyjne Wojska Polskiego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlaczego nie strzelamy do rosyjskich rakiet?
Rosyjska rakieta finalnie nie została zestrzelona przez polskie siły. Dlaczego? Wątpliwości w tym temacie rozwiał w mediach społecznościowych politolog, dziennikarz i publicysta Jarosław Wolski. Wpis zaczął od tego, że powody są cztery, po czym przytoczył je począwszy od najważniejszego do najmniej istotnego.
Pierwszy z nich mówi, że "strzelając do czegoś w PL przestrzeni powietrznej należałoby sporą część owej de facto zamknąć".
Jakby to wpłynęło na cywilny krajowy i międzynarodowy ruch lotniczy? Na gospodarkę? Na służby ratownicze? W Polsce mamy zarejestrowane 66 lotnisk cywilnych. Ile należałoby czasowo zamknąć? Co ponad Szymanów, Lublin, Rzeszów? Ile osób ginęłoby więcej gdyby LPR nie mógł latać nad wschodnimi województwami? To nie jest tak, że rakietowcy i piloci mogą sobie strzelać jak na filmach. Przestrzeń powietrzną należy zamknąć, aby uniknąć tragicznych pomyłek. Strącanie samolotów pasażerskich zostawmy Rosjanom i Irańczykom - pisze na Facebooku Jarosław Wolski.
Drugim powodem jest fakt, że "spadające szczątki rakiety lub pocisku powietrze - powietrze /ziemia - powietrze mogą kogoś zabić". Jak pisze dziennikarz, zestrzelenie rakiety wiąże się ze "spadającą gdzieś półtonową głowicą i szczotkami rakiety", które zagrażałyby cywilom na ziemi.
Trzeci powód to "nieodsłanianie kart".
Tryby pracy radarów zarówno obrony przeciwlotniczej, jak i F-16 to dwie różne sprawy dla czasu pokoju i czasu wojny. Rosjanie i Białorusini bez wątpienia byliby bardzo szczęśliwi gdyby mogli pozbierać emisję z trybów pracy radarów i rakiet, które do tej pory nigdy nie były emitowane tak blisko ich granicy. Bardzo by im to ułatwiło znalezienie jakichś środków zaradczych zmniejszających skuteczność owych - zaznacza Jarosław Wolski.
Czwarty i ostatni punkt wymieniony przez Jarosława Wolskiego mówi o tym, że "nie ma obrony przeciwlotniczej, która pokrywa 100% powierzchni kraju". Tyczy się to nie tylko Polski, ale obowiązuje nawet w przypadku państw tak zaawansowanych w tej dziedzinie jak Izrael.
Decyzje o ochronie określonych obszarów zawsze wiążą się z trudnymi wyborami, co do priorytetów. Obronie podlegają przede wszystkim strategiczne lokalizacje takie jak lotniska wojskowe, centra dowodzenia, największe skupiska ludności, kluczowa infrastruktura krytyczna, głównie energetyczna, oraz rejony ważne z punktu widzenia mobilizacji wojskowej.
Nie ma i nie będzie środków - przepraszam za wyrażenie - marnowanych na osłonę granicy tylko po to, żeby udowodnić, że "po moim niebie nie poloto!" Jest to militarny bezsens i marnotrawienie zasobów i coś tak głupiego tylko politycy mogliby wymyślić
[...] my dopiero odtwarzamy obronę przeciwlotniczą po ponad dwóch dekadach zaniedbań poza jej najniższym piętrem (gdzie stoimy bardzo dobrze) jest bardzo źle z jej stanem i ilościowym i jakościowym zaś pomostowa Narew i pierwszy Patriot to jak na razie kropla w morzu potrzeb. "Znośnie" zacznie być koło 2028-2030 zaś całkiem dobrze koło 2035 - czytamy w poście Jarosława Wolskiego.
Cały wpis Jarosława Wolskiego publikujemy poniżej.