William Burroughs, uzależniony od narkotyków i alkoholu pisarz oraz zabójca własnej żony, wymyślił historię człowieka, który nauczył mówić swój własny odbyt. Po pewnym czasie rzeczony otwór przejął kontrolę nad życiem mężczyzny i w końcu go zamordował. Świat przyrody potrafi być równie szalony, jak wyobraźnia Burroughsa. Wystarczy spojrzeć na koronę cierniową. Na czubku zamiast głowy ma odbyt, podczas gdy usta – okrągły, ulokowany pomiędzy rozchodzącymi się promieniście ramionami otwór wyposażony w skierowane do wewnątrz zęby – znajdują się pośrodku spodniej części ciała.
Taka konstrukcja anatomiczna wcale nie jest aż tak niespotykana, jak by się mogło wydawać. Posiadanie otworu gębowego pod spodem, a odbytu na górze to idealne rozwiązanie dla tych, którzy chcą się żywić breją zalegającą na dnie morza. Właśnie takie były początki przodków korony cierniowej. Wielu z jej dalekich krewnych, w tym rozgwiazdy i strzykwy, wciąż uprawia taki styl życia. (Na równinach abisalnych, zwanych inaczej pustyniami głębokiego dna morskiego, ogromne stada strzykw bezustannie skubią sobie detrytus opadający z wyższych partii oceanu. Są niczym nocni sprzątacze głębinowych fekaliów w strzykwowym raju). Jednak w przeciwieństwie do nich korona cierniowa zrezygnowała z roli padlinożercy, gdyż zasmakowała w żywym mięsie.
Mieniąca się wieloma odcieniami fioletu, błękitu, czerwieni, pomarańczu, bieli i szarości, wyposażona w promieniste ramiona w liczbie od siedmiu do dwudziestu siedmiu (zazwyczaj ma ich piętnaście), które są rozmieszczone wokół przypominającego kopułę ciała, jeży się jadowitymi kolcami, przez co może budzić skojarzenia z Pinheadem, istotą z równoległego wymiaru występującą w horrorze Hellraiser: Wysłannik piekieł, tyle że w wersji podwodnej.
Wiele stworzeń w ogrodzie rozkoszy ziemskich, jakim jest tropikalna rafa koralowa, ma znacznie więcej uroku osobistego niż korona cierniowa. (Do grona moich ulubieńców należy mątwa z gatunku Metasepia pfefferi, która w każdej chwili potrafi zmienić ubarwienie i nadać swojej skórze przerażający odcień fioletu i różu, przybierając przy tym pozę niczym aktor teatru nō). Jednak tylko nieliczne wzbudzają aż tak natrętny niepokój i naprawdę niewiele z nich dorównuje nam pod względem zdolności destrukcyjnych tak jak ta rozgwiazda, gdy już zabierze się do dzieła zniszczenia.
Powyższe stwierdzenie może wydać się dziwne z uwagi na oczywiste różnice. Korona cierniowa pełza po rafie koralowej na tysiącach maleńkich nóżek – są to tak zwane nóżki ambulakralne, pełniące również funkcję oddechową, które rozciągają się i zginają niczym elementy systemu hydraulicznego w momencie, gdy napełniają się płynem ze znajdujących się w ramionach pęcherzyków oraz gdy się go pozbywają. Sunąc z prędkością minutowej wskazówki zegara (czasem odrobinę szybciej, gdy uruchomi swój turbonapęd), porusza się raczej jak krocionóg niż (jak komuś mogłoby przyjść do głowy) odcięta ludzka dłoń przebierająca palcami po morskim dnie. Kiedy już zajmie pozycję bojową, ustawiając się tuż nad swoim ulubionym przysmakiem, którym jest świeżutki koralowiec, oplata ramionami swój obiekt pożądania i zamyka go w śmiertelnym uścisku. Następnie przez jamę gębową wyrzuca na zewnątrz jeden ze swoich dwóch żołądków, opryskuje polip koralowca sokami trawiennymi, które rozpuszczają jego tkanki, po czym wchłania gotową do spożycia lepką maź. Kiedy przedstawiciele tego gatunku rozplenią się po całej rafie, są w stanie zniszczyć ją w ciągu zaledwie kilku dni. Właśnie tak rozpoczyna się prawdziwa historia rodem z horrorów klasy B o potworach z morskich głębin.
Do lat sześćdziesiątych XX wieku niewielu naukowców widziało na własne oczy koronę cierniową, nie wspominając o prowadzeniu jakichkolwiek badań nad tą rozgwiazdą. Wiedziano, że żywi się koralowcami, lecz uznawano ją za niezwykle rzadki gatunek. A potem zaobserwowano zakrojoną na szeroką skalę inwazję rozgwiazd, które torowały sobie drogę, pożerając kolejne fragmenty popularnej wśród turystów rafy otaczającej niewielką ławę koralową na australijskiej Wielkiej Rafie Koralowej. Pod koniec dekady odnotowano obecność ogromnej liczby koron cierniowych żerujących na rozległych obszarach całej Wielkiej Rafy, a także na innych rafach w regionie Indo-Pacyfiku.
Media wieszczyły prawdziwą apokalipsę. W lipcu 1969 roku „New York Times” pisał o zagrożeniu, jakim była korona cierniowa nie tylko dla źródeł żywności, ale i fizycznej egzystencji wielu wysp tropikalnych. Na dowód zasadności swoich obaw autor artykułu przytoczył słowa Richarda Cheshera, działacza na rzecz ochrony środowiska: „Jeśli eksplozja populacji tych rozgwiazd nie zostanie w najbliższym czasie zahamowana, być może czeka nas największa w historii ludzkości katastrofa”. Z kolei w listopadzie „The Economist” bił na alarm, donosząc, że rafy koralowe Pacyfiku „rozpadały się, a wraz z nimi mogły zawalić się całe gospodarki okolicznych regionów”.
Wyglądało to dokładnie jak zemsta przyrody przepowiedziana przez ekologów Rachel Carson i Barry’ego Commonera: bezmyślność człowieka doprowadziła do zakłócenia „równowagi w przyrodzie” – musiało dojść do wyeliminowania czynnika hamującego niekontrolowany rozwój korony cierniowej albo do zachwiania balansu odżywczego i chemicznego mórz – w wyniku którego ta mało znana dotychczas rozgwiazda stała się nieposkromionym drapieżnikiem. Ostatecznie udało się uniknąć katastrofy: populacja agresora drastycznie się skurczyła, podczas gdy wiele raf, przynajmniej na pierwszy rzut oka, w pełni się zregenerowało. Ludziom zaimponowała wytrzymałość raf koralowych, a jednocześnie dotarło do nich, jak bardzo fragmentaryczna jest ich wiedza na temat tych morskich stworzeń.
Ale jak to często bywa w przypadku filmów klasy B (albo średniowiecznych eposów w rodzaju Beowulfa), gdzieś tam poza kadrem czaił się dużo większy koszmar. W pierwszej dekadzie XXI wieku naukowcy zaczęli ostrzegać, że jeśli nie nastąpi drastyczne ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, zjawiska takie jak globalne ocieplenie oraz zakwaszenie oceanów w ciągu zaledwie jednego stulecia doszczętnie i nieodwracalnie zniszczą pozostałe na świecie rafy koralowe.
Od zarania dziejów człowieka łączy bliska więź ze światem przyrody, od setek tysięcy lat obcujemy z dźwiękami, zapachami, krajobrazami i teksturami lasów, sawann, dolin rzek i wybrzeży. Natomiast nasza relacja z podwodnym światem tropikalnym zaczęła się stosunkowo niedawno i póki co ma charakter dość powierzchowny. Owszem, od tysięcy lat członkowie społeczności żyjących w sąsiedztwie raf koralowych potrafią bezbłędnie identyfikować wiele gatunków ryb oraz innych zwierząt należących do tego ekosystemu.
I rzeczywiście, już od stuleci niektóre lokalne społeczności, rozumiejące, jak ważna jest ochrona rafy przed nadmierną eksploatacją, powstrzymują się od połowów w konkretnych porach roku, by dać rybom i innym zwierzętom czas na odbudowanie populacji. Dla wielu rafy to także miejsca mityczne, przepełnione magią i mistycyzmem. Jednak przekonanie, że są one piękne i warto o nie dbać, tak dziś popularne wśród całkiem sporej liczby osób na co dzień niemających z nimi styczności, pojawiło się dopiero w wyniku transformacji naukowych, do których doszło w ciągu ostatnich stu pięćdziesięciu lat.
O książce:
Jeśli tak jak mnie interesują was dziwne szczegóły na temat dziwnych zwierząt, ta książka jest dla was. Caspar Henderson zorganizował nam otwierające oczy safari i pokazał prawdziwe zwierzęta, których żaden zdrowy na umyśle człowiek nie zdołałby wymyślić - Frans de Waal, autor książek Bonobo i ateista i Małpy i filozofowie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.