Dramat pogorzelców z Marywilskiej 44. "Nikt z nami nie rozmawia"

21

Niedzielny pożar, który strawił halę Marywilska 44, pozostawił bez pracy i dobytku kilka tysięcy osób. Wietnamczycy błyskawicznie zorganizowali pomoc dla swoich rodaków. Polscy handlowcy twierdzą natomiast, że nie czują należytego wsparcia. – Nikt nie rozmawia z nami, jakby nikogo nie interesowało to, przez jaki przechodzimy horror – skarżą się w rozmowie z "Faktem".

Dramat pogorzelców z Marywilskiej 44. "Nikt z nami nie rozmawia"
Polscy kupcy z Marywilskiej 44 boją się, że nie otrzymają należytej pomocy (PAP, PAP/Leszek Szymański)

Marywilska 44 to jedno z największych centrów handlowych w Warszawie. W pożarze, który wybuchł w niedzielę nad ranem, spaliło się około 90 procent budynku, w którym znajdowało się ponad 1400 sklepów i punktów usługowych. Tak rozpoczął się prawdziwy dramat dla kupców, ich rodzin i pracowników.

Według szacunków pracę mogło stracić nawet dwa tysiące osób pochodzenia wietnamskiego. Ale Wietnamczycy szybko udowodnili, że są w Polsce doskonale zorganizowani. W związku z pożarem sprawnie powołano do życia "Wietnamski Komitet ds. Pomocy Kupcom z Marywilskiej 44".

Zebrano pieniądze na zapomogi i wynegocjowano, że inne centra handlowe udostępnią pogorzelcom zastępcze miejsca, w których będą mogli prowadzić swój biznes.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Eksperci o serii pożarów. "Podpalimy śmietnisko, pójdzie na Ruskich"
Trwa ładowanie wpisu:facebook

Kupcy z Marywilskiej. "Zostaliśmy sami"

Podczas gdy Wietnamczycy błyskawicznie zorganizowali pomoc dla swoich rodaków, polscy kupcy twierdzą, że nie czują wsparcia ze strony władz czy warszawskich urzędników. Skarżą się na opieszałość działań i brak konkretów.

Wypowiedź prezydenta Trzaskowskiego, który stwierdził, że mogą udać się do specjalnego punktu przy ul. Marszałkowskiej, w którym mogą zarejestrować się jako bezrobotni i otrzymać wsparcie w poszukiwaniu pracy, rozczarowała wielu pogorzelców.

Prezydent przekazał też, że miasto zamierza poszukać dodatkowych 100 miejsc na targowiskach miejskich. – Absolutnie te 100 miejsc nikogo nie uratuje, bo zostaliśmy bez niczego. Nie mamy towarów do sprzedaży – mówi "Faktowi" pan Łukasz - handlowiec, który od 14 lat pracował w hali na Marywilskiej 44.

Nikt nie rozmawia z nami, jakby nikogo nie interesowało to, przez jaki przechodzimy horror. Oczekujemy od miasta konkretnej pomocy, chociażby dlatego, że przez tyle lat pracowaliśmy na dzierżawę tego miejsca. Byliśmy fair w stosunku do miasta, a ono pozostawiło nas z tym wszystkim samych – podkreśla mężczyzna.

Wtórują mu inni handlarze, którzy nie kryją rozżalenia. – Polacy nie mają ani jednej osoby, która wyszłaby do nas i powiedziała: "nie bójcie się, nie zostaniecie sami" –zaznacza pani Agnieszka, właścicielka sklepu zoologicznego, który spłonął w niedzielnym pożarze.

Jest źle i znikąd pomocy. Nikt nie poczuwa się do tego, aby nam pomóc. A płaciliśmy przecież podatki, miasto jest nam coś winne – dodaje w rozmowie z "Faktem" pani Mariola. Kobieta pracowała w centrum handlowym wraz z mężem.

Handlowcy liczą na pomoc zarządu. – Ostatecznie mieliśmy z nimi podpisane długoletnie umowy. Na pewno centrum było ubezpieczone, więc mam nadzieję, że o nas pomyślą – podkreśla pan Dariusz, który prowadził Studio Tattoo 28.

Autor: APOL
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić