Spędził z Gułagu 10 lat. Wstrząsające wspomnienia

Wspomnienia Mikołaja M. Krasnowa to obok Herlinga-Grudzińskiego czy Sołżenicyna najbardziej wstrząsająca lektura dotycząca Gułagu. Autor spędził w nich 10 lat.

Spędził z Gułagu 10 lat. Wstrząsające wspomnienia
Więźniowie przy budowie Kanału Białomorsko-Bałtyckiego. (Domena publiczna)

Mikołaj Mikołajewicz Krasnow wraz ze swoim ojcem i dziadkiem został wydany już po wojnie władzom radzieckim przez Anglików, którzy w ramach porozumienia ze Stalinem, wszystkich Rosjan, którzy trafili do niewoli angielskiej, wydali sowietom.

Jego dziadek, ataman kozacki Piotr Nikołajewicz Krasnow był obok Denikina, Kołczaka czy Judenicza najsłynniejszym rosyjskim "białym" generałem walczącym z bolszewikami. Jego wnuk, autor książki, był oficerem armii jugosłowiańskiej. W czasie spotkania w więzieniu lefortowskim dziadek autora powiedział mu, że o tym, co przeżyje, musi napisać książkę.

"Pisz wyłącznie prawdę" – dał mu ostatnią radę. I Mikołaj Mikołajewicz, jego wnuk, napisał tylko prawdę. Wstrząsającą – o zdradzie Anglików, którzy wydali Kozaków sowietom i o zbrodniach Stalina.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Rosja cofa swoje wojska? Ekspert tłumaczy

"Zabijcie mnie, diabły" – Łubianka

Szczęknął zamek. Rozglądam się. Maciupeńkie pomieszczenie w stylu kabiny telefonicznej. Sufit nisko zawieszony. Pomieszczenie jest jasno oświetlone. Oczy bolą. Stoję pochylony. Usiąść na podłodze można tylko z podgiętymi kolanami. Cisza. Mało powietrza. Gorąco. Duszno.

Opadam na podłogę i usadzam się twarzą do drzwi. Nad moim polem widzenia znajduje się dziura, "oczko", od której nie mogę oderwać wzroku. Co to jest? Czy tylko sobie to wyobrażam, czy to naprawdę źrenice nieznanej osoby wpatrują się we mnie bez jednego mrugnięcia? Czy to prawdziwe ludzkie oko, czy też "wszechwidzące oko" MWD zręcznie wymalowane na szkiełku judasza? Nie znam akustyki izolatek, ale absolutną, martwą ciszę przerywa niekiedy rozdzierający serce krzyk, zwierzęcy skowyt kogoś torturowanego lub umierającego. Zadaję sobie pytanie czy to rzeczywistość, czy sztuczka, transmitowana przez mikrofon, ukryty gdzieś w szparach boksu?

Nogi zaczynają mi sztywnieć. Próbuję wszelkich możliwych pozycji. Wstaję. Przy moim wzroście elektryczna lampa zaczyna palić mnie w ciemię. Osuwam się na kolana. Niewygodnie. Próbuję, stojąc pochylony, poruszać nogami, jakby stawiając kroki w miejscu. To mnie męczy jeszcze bardziej, bo wtedy wyraźniej czuć rozrzedzenie zużytego powietrza. Wyczerpany, ponownie opadam na podłogę. Wzdrygam się od przeraźliwego krzyku, który, jak mi się wydaje, rozlega się niemal w moim boksie. Kobiecy krzyk. – Zabijcie mnie, diabły, ale dajcie mi odetchnąć powietrzem! Aaaaa!

Czuję, że włosy stają mi dęba. Serce we mnie zamarło. Po latach często słyszałem krzyk tej kobiety. Przecież wtedy nie wiedziałem nic o losie mojej żony i matki i wszystkich żon i matek naszych oficerów. Równie dobrze mogłem zakładać, iż komuniści odebrali je ze zdradzieckich rąk "dżentelmenów znad Tamizy".Mogłem sądzić, że tu, całkiem niedaleko ode mnie, w sąsiedniej celi, dusi się moja matka lub ta, którą tak kocham.

Administracyjny nonsens

Więzienie Butryki. Badanie lekarskie. Lekarz zbadał mnie w swoim pokoju bardzo pobieżnie. Byłem szczupły i zgodnie z proroctwem Mierkułowa, robiłem się "chudy i zdrowy". Lekarz tylko raz przyłożył stetoskop do mojej kościstej klatki piersiowej i wbił mi palec w brzuch. Gotowe! Od lekarza przekazano mnie w gestię wielce milutkiej, bardzo melancholicznej i smutno roztargnionej Rosjanki. Czekając na jej polecenia, dostrzegłszy przed nią całą stertę formularzy, mimowolnie zacząłem się jej przyglądać, wspominając przy okazji emigracyjne uczennice, gimnazjalistki i studentki, wszystkie te Wieroczki, Lizoczki i Katiusze.

Przypominała mi je tak, że aż bolało serce. Szczupła, jasnowłosa, szarooka. Wzruszająca. Miała ubrudzone atramentem paluszki i usilnie wycierała niebiesko-czarną plamę z przegubu palca wskazującego. I taka "Katiusza" wypełniała ankiety. Kolejny szablon. Rutyna. Moja "sprawa" spoczywała w cudzych rękach, a ja byłem dla niej kimś nowym. Zadawała pytania powoli, dokładnie powtarzając na głos moje odpowiedzi i nanosząc je w odpowiednie rubryki. W końcu doszła do słów: "imię i nazwisko osoby, od której osoba zatrzymana oczekuje przesyłki (żywności, tytoniu i innych produktów) wraz z dokładnym adresem nadawcy".

Dziewczę, nie unosząc głowy, zapytało: – Od kogo oczekujecie przesyłki? Nie widziała uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy. – Od Trumana. – Tak. Od Trumana. Imię? – Harry! – Harry – powtórzyła na głos, zapisując. – Gdzie zamieszkuje? Ulica, numer domu? – Biały Dom. Waszyngton. Stany Zjednoczone Ameryki. – Jak? – ocknęła się biedna "Katiusza". Oczy rozbiegane z przestrachu. Pobielałe wargi. – Jak powiedzieliście? Przecież wy sobie żartujecie! To nie miejsce na żarty, aresztancie… hm… Krasnow. Lepiej szybko wypełnię nową ankietę. Znaczy się, nie oczekujecie przesyłek!

Uśmiechnąłem się. Teraz mi wstyd. Po co spłoszyłem biedną rosyjską dziewczynę, Katiuszę lub Wieroczkę? Biedulka z przyzwyczajenia, urodziwszy się pod pięcioramienną gwiazdą, niosła moralny krzyż reżimu. Nie zrozumiała mojego wypowiedzianego żartem protestu wobec administracyjnego nonsensu.

"Kula w potylicę i tyle"

Przy biurku siedział nieruchomo generał w mundurze wojsk MWD. – Mierkułow! – szepnął oficer za naszymi plecami. A więc to był Mierkułow. Nie podnosił wzroku i nie odrywał oczu od papierów. – Siadajcie – szepnął oficer do poruczeń, wskazując nam dwa krzesła przy malutkim stoliku. Usiedliśmy. Serce waliło mi jak oszalałe i zapierało mi oddech. Na twarzy Mierkułowa pojawił się dziwny błądzący uśmiech. – Opowiem wam co nieco. Kim jestem, zapewne już wam powiedzieli. Jestem Mierkułow – jeden z waszych przyszłych, nazwijmy to, szefów! Pauza. Generał przechadzał się w tę i z powrotem, lekko i płynnie kołysząc biodrami i zgrabnie odwracając się na pięcie.

– Nie wyglądacie mi na zbyt rozmownych ani przyjaźnie nastawionych! Sądzę, że za tym milczeniem usiłujecie skryć wasze zdenerwowanie i strach. A denerwować się, generalnie rzecz biorąc, zupełnie nie ma czym. Przynajmniej nie w tym gabinecie. Za to, kiedy was wezwą do śledczego, radzę wam mówić samą prawdę i znajdować odpowiedzi na wszystkie pytania, bo podwiesić też potrafimy – Mierkułow zaśmiał się cicho. – Wiecie, jak się podwiesza? Najpierw pomalutku, po troszeczku i nawet nie boli, ale potem… Nie opisywał aby podobnych doznań w swoich książkach ataman Krasnow?

Zmroziło mi palce. Puls w skroniach wybijał mi jakiś szalony tamtam. Serce waliło tak głośno, że jego bicie musiał słyszeć i Mierkułow, stojący za biurkiem w odległości dziesięciu metrów. Ojciec milczał. Twarz miał bladą, ale skupioną i spokojną. Zazdroszczę mu. – Na wolność nie liczcie – mówił dalej generał. – Przecież nie jesteście dziećmi! Jednakże, jeśli nie będziecie uparci, z łatwością przejdziecie wszystkie formalności, to i owo podpiszecie, odsiedzicie parę latek w obozie poprawczym i tam przyzwyczaicie się do naszego stylu życia i odkryjecie jego przepiękne strony. Będziecie żyć! I znowu pauza.

– Tak więc, pułkowniku Krasnow, wybierajcie pomiędzy prawdą i życiem albo uporem i śmiercią. Kilka kroków tam i z powrotem. Ręce generał założył za plecy. Bawi się palcami skrzyżowanych dłoni. Mimowolnie dostrzegam, że na jednym z nich pobłyskuje obrączka. – A zatem, pułkowniku, umówiliśmy się?

Niewolnicza praca dla dobra ojczyzny

– Nie mam się z wami na co umawiać! – twardo odpowiedział ojciec. – Jak to "nie mam"? – cicho roześmiał się czekista. – Umowa droższa jest pieniędzy, Krasnow. Wasza historia nas nie interesuje. Wiemy o was wszystko. Ale nie byłoby źle od was samych usłyszeć parę drobnostek o waszych działaniach w bardzo nieodległej przeszłości. – Nie mam wam nic do powiedzenia! Nie rozumiem, po co te wszystkie ceregiele. Kończcie od razu. Kula w potylicę i tyle. – Ech, nie, "panie" Krasnow! – krzywo uśmiechnął się Mierkułow, usadzając się w fotelu.

– Tak łatwo się nie da. Pomyślcie! Kula w łeb i tyle? Nonsens, wasza ekscelencjo! Trzeba popracować. Zawsze zdążycie wyciągnąć kopyta. Nawozu do użyźnienia gleby jest pod dostatkiem. Ale na początek popracujecie trochę dla dobra ojczyzny! Trochę przy wycince lasu, odrobinę w kopalniach po pas w wodzie. Odwiedź no, gołąbeczku, siedemdziesiąty równoleżnik. Przecież to takie zajmujące! Jak to u nas mówią – będzie się wam żyło. Nie potraficie mówić w naszym języku. Nie znacie obozowych wyrażeń, zrodzonym tam, za Kołem Polarnym. Usłyszycie! Będziecie jak "śmierć na chorągwi"! Poplączecie się na "gumowych nogach"! – roześmiał się generał. – Ale pracować będziecie! Zimno was zmusi!

Siedzieliśmy bez słowa. Szumiało mi w głowie. Dłonie pociły się z bezsilnej wściekłości. – Musimy budować, pułkowniku Krasnow! Skąd wziąć ręce do pracy? Z wisielców i sztywniaków nie ma wielkiego pożytku. Czasy się zmieniły. Pod ścianę idzie się w wyjątkowych przypadkach. Potrzebujemy rąk do pracy, darmowych rąk.Przez dwadzieścia pięć lat czekaliśmy na radosne spotkanie z wami. Dość żeście namielili jęzorami na emigracji, zwodząc młodzież z właściwej drogi na jakieś manowce. Mierkułow zadyszał się nieco od swojego monologu. Na czole wystąpiła mu gruba żyła. Wzrok stał się ostry, kłujący nienawiścią.

– Przestraszyli się? Czego? Roboty się przestraszyli? Zresztą, o czym tu gadać? Ani wy mnie, ani ja wam nie wierzymy w jedno słowo. Wy jesteście dla mnie białymi bandytami, a ja dla was czerwonym chamem! Jednakże to my, czerwoni, zwyciężyliśmy. I w 1920 roku, i teraz. Siła jest po naszej stronie. Nie łudzimy się nadzieją, że uda nam się na nowo wychować Krasnowa i zamienić go w pokorną radziecką owieczkę. Nigdy nie zapałacie do nas miłością, ale zdołamy zmusić was do pracy na rzecz komunizmu, na rzecz jego budowy i to będzie nasza największa moralna satysfakcja! Mierkułow zamilkł, wybałuszając z oczekiwaniem oczy na ojca.

Komunistyczny niedźwiedź vs kapitalistyczny buldog

– I po co takie przydługie wstępy? – znużonym głosem odpowiedział ojciec. – Rozumiem wszystko doskonale bez wyjaśnień, panie generale. Beznadziejność naszej sytuacji jest dla mnie jasna. Ja i mój syn jesteśmy żołnierzami. Obaj patrzyliśmy śmierci w oczy. I wszystko nam jedno na jakim równoleżniku, siedemdziesiątym czy jakimś innym, śmierć machnie kosą. Mam do siebie pretensje tylko o jedno – dlaczego uwierzyłem Anglikom? Zresztą, skoro i tak stracę głowę…

– Ach! Gdyby tu tylko chodziło o śmierć! – uśmiechnął się Mierkułow. – Darujcie sobie gromkie słowa o żołnierskiej śmierci! To zacofany bełkot! Śmierć przeszła bokiem, nawet was nie zauważając! A to, żeście uwierzyli Anglikom, to faktycznie głupota. Przecież to historyczni naciągacze! Sprzedadzą wszystko i wszystkich i nawet nie mrugną okiem. Ich polityka to prostytutka. Ich Foreign Office to dom publiczny, w którym zasiada premier – główna dyplomatyczna "madame". Handlują życiem innych ludzi i własnym sumieniem. A my? My im nie wierzymy, pułkowniku. Dlatego też wzięliśmy wodze we własne ręce.

Nawet nie zdają sobie sprawy, że na szachownicy zapędziliśmy ich w kozi róg, a teraz zmuszamy, aby ostatnim pionkiem zatańczyli tak, jak im zagramy. Prędzej czy później dojdzie do konfrontacji między komunistycznym niedźwiedziem i kapitalistycznym buldogiem. Nie będzie litości dla naszych cukrowanych, miodowych, pełzających i przymilających się sojuszników! Polecą w cholerę wszyscy ich królowie ze wszystkimi swoimi tradycjami, lordami, zamkami, heroldami, orderami łaźni i podwiązek i białymi perukami. Nie wytrzymają pod ciosem niedźwiedziej łapy wszyscy ci, którzy karmią się nadzieją, że ich złoto rządzi światem. Zwycięży nasza zdrowa, silna społecznie, młoda idea Lenina i Stalina! Tak będzie, pułkowniku!

Mierkułow wstał i wypowiadając ostatnie słowa, jakby siekierą, rąbał brzegiem dłoni o stół.

"Poprawcze obozy pracy" – w łagrze

Ośmiu niewolników, odzianych w łachmany, wytężając swe ostatnie siły, ciągnie wóz w akompaniamencie wrzasków i przekleństw strażników, w rytm wściekłego ujadania psów stróżujących. Ich zmęczone nogi, owinięte w szmaty, trzęsą się od wysiłku i ślizgają się w błocie. Pasek boleśnie wpija się w ramię. Pas niewolnika, zastępującego juczne zwierzę w "poprawczych obozach pracy" ZSRR.

Oddech, jak pod ciśnieniem tłoka, z sykiem wyrywa się z płuc. Mocno przyciśnięte do piersi pięści nadaremnie próbują zdławić ten okropny dźwięk. Ma się wrażenie, że już za chwilę dźwiękiem struny pękną wszystkie mięśnie w żałosnym, wyniszczonym głodem ciele. Krok po kroku. Dzień za dniem. W deszczu i na mrozie. W podmuchach wiatru lub w czarnych chmarach bezlitosnych komarów brnie kolumna dwunożnych, zaprzęgniętych w fury wyładowane węglem lub ciężkimi niczym ołów wilgotnymi pniami. Po ośmiu ludzi na wóz.

Pas przez poranione ramię. Krok po kroku. Dzień za dniem. Jakże jestem zmęczony. Jakże wszyscy jesteśmy zmęczeni. Spać. Spać i nie budzić się. Nie czuć głodu, nie czuć zimna. Spać, jak śpią umarli. Śmierć! Czyż nie jest jedynym wyjściem z tego lodowatego piekła?

Życie po to, by zasnąć

(fragment Wstępu do wydania polskiego Andrzeja Ryby)

"Niezapomniane" to także opowieść o miłości. Niewiarygodnej. W tych najgorszych chwilach swojego życia Mikołaj Krasnow myślał tylko o niej – Lili, swojej żonie. I marzył o tym, że jeszcze kiedyś ją w życiu zobaczy. Gdy zasypiał w łagrze, śniła mu się każdej nocy. Żył w dwóch światach – tym na jawie i tym we śnie. A gdy odzyska wolność, śnić mu się będą tylko łagry. Gdy powracał wycieńczony każdego dnia z pracy, chciał jak najszybciej zasnąć, aby móc znaleźć się w tym swoim alternatywnym, innym świecie. Żył po to, aby móc zasnąć. Dzięki temu przeżył.

A jego żona… czekała na niego 10 lat! I gdy w końcu się połączyli w Argentynie i zaczęli nowe życie… zabiły go długie ręce MWD, prawdopodobnie za napisanie tej demaskatorskiej książki o sowieckiej Rosji.

Autor: NJA
Źródło:ciekawostkihistoryczne.pl
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić