Natalia Jasińska| 
aktualizacja 

To był cały dorobek życia. "Wiele osób z Marywilskiej wylądowało w szpitalu"

785

Kupcy handlujący przy ulicy Marywilskiej 44 w Warszawie są wstrząśnięci pożarem w kompleksie handlowym. - Tata ciśnienie miał bardzo wysokie. To był cały dorobek jego życia, jedyne źródło utrzymania - powiedział w rozmowie z o2.pl Kacper Ponichtera, syn jednego z najemców.

To był cały dorobek życia. "Wiele osób z Marywilskiej wylądowało w szpitalu"
Pożar centrum handlowego w Warszawie. Kupcy z Marywilskiej wstrząśnięci tragedią. (PAP, Leszek Szymański)

W niedzielę 12 maja nad ranem wybuchł pożar w kompleksie handlowym przy Marywilskiej 44 w Warszawie. Do akcji wkroczyła straż pożarna. Działania ratownicze prowadziło 58 zastępów, łącznie nad ugaszeniem pożaru pracowało około 300 strażaków, w tym jednostka chemiczna.

Udało nam się skontaktować synem jednego z najemców lokalu w centrum handlowym Marywilska 44. Kacper Ponichtera w rozmowie z o2.pl przyznał, że jego ojciec o pożarze dowiedział się od ochrony budynku.

Już około godziny 4.15 zadzwonił do mnie tata, który prowadzi interesy na Marywilskiej 44 od 10 lat, od samego początku hali. Pierwsze informacje dostaliśmy od ochrony, która była na miejscu. To oni zatelefonowali do mojego taty i przekazali, że wszystkie hale stoją w ogniu. Przed godziną piątą na miejscu był już mój tata, który wszystko bezpośrednio mi relacjonował. Mówił, że wszystko stoi w ogniu, że nie będzie czego ratować - powiedział Kacper Ponichtera.
Zobacz także: Tłit - Agnieszka Dziemianowicz-Bąk

Jego ojciec prowadzi sklep z polskim obuwiem skórzanym dla kobiet i zatrudnia osiem osób. Jednak jak podkreśla nasz rozmówca, w centrum znajdowało się 1400 sklepów, których właścicielami byli ludzie 14 różnych narodowości (m.in. Wietnamczycy, Polacy, Bułgarzy, Ukraińcy) i łącznie pracował tam 5,5 tys. osób.

Wszystko poszło z dymem. Co gorsze, wielu z tych ludzi nie miało ubezpieczonych sklepów - wyznał.

Pożar hali w Warszawie. Nie działał system przeciwpożarowy

Około godziny 10.00 również Kacper Ponichtera pojawił się na miejscu pożaru. - Wówczas strażacy informowali, że hale stanęły w ogniu w 15 min. Podkreślali, że nigdy wcześniej nie spotkali się z sytuacją, w której ognień rozprzestrzeniłby się tak szybko - powiedział w rozmowie z o2.pl.

Co więcej, dowiedziałem się, że wyłączony był cały system przeciwpożarowy. Nie zadziałały zraszacze, nie zadziałały żadne procedury. Absolutnie nikogo na tej hali w nocy nie było. Nikt poza ochroną nie wezwał straży pożarnej. Kompletnie żadne procedury nie zadziałały - podkreślał.

Dopytany, dlaczego zraszacze nie zadziałały, czy posiada więcej informacji na ten temat, odpowiedział: "Można powiedzieć, że trochę przypadkowo. Ale dla mnie ten pożar przypadkowo zbiegł się z ostatnimi wydarzeniami". Jakimi?

Dwa miesiące temu na Marywilskiej trwały protesty. Protesty kupców, którzy protestowali przeciwko podniesieniu czynszu. Dwa miesiące temu pani Małgorzata Konarska, zarządca całej hali, chciała podnieść czynsz o 300 proc. W związku z tym kupcy zawiązali stowarzyszenie i protestowali. Nawet miesiąc temu byli u pana Rafała Trzaskowskiego i ostatecznie te podwyżki zostały wstrzymane, handel wrócił. A przecież ludzie cały czas płacili duże pieniądze - to jest kilka tysięcy od jednego sklepu - opowiadał Kacper Ponichtera.

Jak zaznacza rozmówca portalu o2.pl w ostatnim miesiącu bardzo głośno mówiło się również o tym, że w okolicy powstanie nowe osiedle, budowane przez jednego z okolicznych deweloperów.

Mówiono, że ogląda tę ziemię i planuje budowę dużego osiedla mieszkalnego. A spółka już od jakiegoś czasu sygnalizowała, że chce kupców z Marywilskiej przenieść na nowo powstające hale na Mysiadle. Więc te podwyżki czynszów, brak systemów pożarowych, informacje o nowych halach, deweloperze, to wszystko jest podejrzane - powiedział Kacper Ponichtera.

Ogromny pożar kompleksu handlowego Marywilska 44 na Białołęce. Straty

Zdradził także, że szacowane straty w rodzinnej firmy na tę chwilę wynoszą 500 tys. złotych z samego towaru. - Nie liczmy, tego ile te sklepy miesięcznie przynosiły zysku, nie liczymy też pieniędzy, które zostały włożone przez 10 lat na budowę sklepu, odnowienie, remonty, światła, półki i akcesoria - podkreślił i dodał, że w jego ocenie inni będą mieć większe straty, ponieważ mieli hurtowe towary.

Moim zdaniem na dziś straty wszystkich ludzi można oszacować na ok. 15 mln złotych, nie mówiąc o pieniądzach samej hali - powiedział.

W relacji naszego rozmówcy wynika również, że około godzin 10.30 na miejscu zdarzenia pojawiła się prezes spółki Małgorzata Konarska. - Nie wyglądała na smutną. Przyjechała na 5-10 min. Obejrzała palący się obiekt i pojechała, nie udzieliła żadnych informacji. Pytana przeze mnie i innych kupców, jakie są dalsze kroki, nie chciała rozmawiać z nimi i szybko z terenu zniknęła - wyznał Kacper Ponichtera. W rozmowie z money.pl Konarska przekonywała, że przyjechała na miejsce od razu po otrzymaniu informacji o pożarze i płakała razem z najemcami.

Kupcy z Marywilskiej wstrząśnięci tragedią. "To był cały dorobek jego życia"

Zapytany o to, jak czuje tata, odparł: "Ciśnienie miał bardzo wysokie. To był cały dorobek jego życia, jedyne źródło utrzymania. Teraz wrócił do domu".

Wiem, że wiele osób wylądowało w szpitalu, głównie kobiet. Przyczyną było wysokie ciśnienie, informacje o tym zdarzeniu. Wiem też, że kilku pracowników obsługi hali wylądowało w szpitalu. To wszystko przez wdychanie tego dymu. Przecież płoną tam tony sylikonu, plastiku - dodał.

Natalia Jasińska, dziennikarka o2.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić