W Rosji nie wolno w żaden sposób kwestionować przebiegu "specjalnej operacji wojskowej", czyli wojny w Ukrainie. Nie wolno krytykować władz, nie wolno mówić na temat walk niczego, czego nie życzą sobie władze i propaganda. Kto robi inaczej, ten naraża się na kary i ryzykuje wizytą za kratkami. Nawet jeśli jest już zdesperowany.
Tak jak żony żołnierzy, które mężów nie widziały nawet po kilkanaście miesięcy. W kilku rosyjskich miastach zorganizowały spontaniczne protesty, domagając się rotacji w armii i powrotu najbliższych. Władze Federacji Rosyjskiej odpowiedziały w swoim stylu, najbardziej aktywne kobiety zatrzymano, a pozostałym zagrożono więzieniem.
Szacuje się, że obecnie w Ukrainie służy ponad 420 tysięcy rosyjskich żołnierzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niezależne od Kremla media szacują, że ponad połowa walczących na froncie Rosjan to żołnierze zmobilizowani specjalnie na wojnę w Ukrainie. I choć niektórzy są na froncie niemal od dwóch lat, mogą tylko pomarzyć o powrocie do kraju. Są w zasadzie dwie metody, by tego dokonać: bardzo poważne rany, wymagające leczenia albo śmierć.
Oczywiście, o ile wojsko znajdzie i zabierze zwłoki poległego, co nie jest regułą.
Żony żołnierzy zwróciły się więc z apelem do Władimira Putina, jako ostatecznej instancji, szukając wsparcia u prezydenta. Zapomniały chyba, że to on rozpętał wojnę i wysłał swoich rodaków na pewną niemal śmierć. Dlaczego miałby więc teraz cofnąć rozkaz? Zwłaszcza w sytuacji, gdy brakuje ludzi do walki, a mobilizację zawieszono.
Drogi Władimirze Władimirowiczu, czekamy na twoją pomoc. Chcemy, by nasi mężowie wrócili do domów - apelowały zdesperowane kobiety.
W Moskwie do protestujących z transparentami żon i krewnych żołnierzy wysłano milicję, która nakazała się rozejść i schować transparenty. Inaczej zagroziła aresztowaniami i procesem w sądzie. Władze robią wszystko, by protesty nie rozlały się po kraju i surowo karzą osoby, które chcą się przeciwstawić. W jakikolwiek sposób, nawet całkiem pokojowo.
Kobiety nie kwestionują wojny i nie krytykują armii wprost. Chcą tylko powrotu bliskich.
To jednak dla rosyjskich władz i samego Władimira Putina nie ma znaczenia. Jeśli zwolnią nawet część ludzi do domów, ci niechętnie wrócą na front (albo wcale), a nie będzie ich miał kto zastąpić. Więc są więźniami rosyjskiej armii i to się raczej nie zmieni. Putin i jego ludzie nie znoszą sprzeciwu, a swoich ludzi niezbyt szanują.
Za kwestionowanie decyzji armii i publiczne protesty grozi nawet pięć lat więzienia.