Rozbita przez polskie służby siatka miała mieć "na oku" infrastrukturę krytyczną. Członkowie mieli m.in. instalować kamery rejestrujące ruch pociągów, które kierowały się do Ukrainy. W pociągach kierujących, jak nietrudno się domyślić, jechało potrzebne walczącej Ukrainie wyposażenie: broń, amunicja i wiele innych rzeczy.
To, oraz rozpoznanie satelitarne pomogło Rosjanom w mapowaniu i monitorowaniu sieci i połączeń kolejowych, zmierzających w stronę Ukrainy. Jak wielkie znaczenie miało to dla obu stron konfliktu, nie trzeba przekonywać. W czerwcu ub. roku z jednego z transportów kolejowych, jadących do Ukrainy, zniknęły skrzynki z amunicją. Kto za tym stał - do dziś nie ujawniono.
Werbunek? Przez Telegram
Ciekawym jest, że zgodnie z tym, co opisuje "The Wall Street Journal", werbunek i zadaniowanie agenta odbyło się przy pomocy komunikatora Telegram. Dziennik opisuje, że jeden z członków siatki, Ukrainiec Maksym Leha, otrzymywał polecenia od człowieka o polskim imieniu "Andrzej" właśnie poprzez Telegram. Początkowo były to drobne zlecenia: malowanie haseł i symboli w przejściach podziemnych
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ukrainiec otrzymywał za swoją pracę wynagrodzenie. Początkowo niewielką - siedem dolarów za "dzieło". Później, "Andrzej" zlecił mu większe zadania: rozmieszczanie kamer wzdłuż torów kolejowych. Leha rozumiał, że chodzi o działanie na rzecz rosyjskich służb specjalnych, ale akceptował to. Kiedy siatka została rozbita, po śledztwie został skazany na sześć lat wiezienia.
"The Wall Street Journal" opisuje, że Maksym Leha to człowiek o niskim wykształceniu i z kryminalną przeszłością. Trzy miesiące spędził w więzieniu na Węgrzech za przewożenie i transport nieudokumentowanych migrantów. Później trafił do Polski. Dziennik podaje, że nawet jeśli miał skrupuły w związku z pracą na rzecz Rosjan, to jego głównym celem była chęć zarobienia pieniędzy. Początkowo pracował jako kasjer w supermarkecie. Ale znalazł na Telegramie ogłoszenie "Andrzeja".
Co ciekawe, wcześniejszą "pracę", za którą został skazany na Węgrzech, też znalazł w ogłoszeniu na Telegramie. Pokazuje to, jak opisuje dziennik, że Rosjanie znaleźli nowy sposób na kontaktowanie się ze swoją agenturą i zadaniowanie jej. Przy niskim koszcie mogą pozwolić sobie na straty, nawet często całych mniejszych siatek. Takich, jak ta rozbita przez polski kontrwywiad.
Rosja odbudowuje swoje siatki
Powód jest oczywisty. Po agresji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r., z Polski i wielu innych krajów Europy wydalono setki rosyjskich dyplomatów. Łącznie było ich ponad 600. Wielu z nich, może nawet więcej niż połowa, było jednocześnie oficerami wywiadu. Nierzadko nadzorowali oni agentów w krajach, w których pracowali. Teraz, korzystając z nowoczesnych środków komunikacji, Rosjanie mogą uzyskiwać podobny efekt, bez narażania na wpadkę swoich oficerów.
I nie próżnują. Próbują odbudować swoje możliwości - zauważył Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy ministra-koordynatora służb specjalnych w wypowiedzi dla "The Wall Street Journal".
Czy faktycznie nowoczesna technologia komunikacyjna wprowadziła szpiegostwo w nowy wymiar? Powątpiewa w to były oficer polskiego wywiadu, a obecnie pisarz, Vincent V. Severski.
To, o czym mowa - różne rozwiązania techniczne, komunikacyjne - i upraszcza, i komplikuje zarazem zadania. Wszystko zależy od wyznaczonych celów, priorytetów oraz sytuacji. Rozwój techniki oczywiście zmienia modus operandi - sposób działania wywiadu - mówi o2.pl Severski.
Przekonuje, że należy pamiętać, iż czym innym jest wywiad wojskowy, rozpoznanie, nawet akty dywersji, a czym innym - wywiad polityczny. Tu metody i formy pracy faktycznie są różne, ale przede wszystkim różne są cele. Z tego względu, Rosjanie mogą sobie pozwolić na takie sytuacje, jak utrata niedużej siatki czy nawet kilku. Prawdziwe aktywa, jak można sądzić z wypowiedzi byłego polskiego szpiega, są gdzie indziej.
Obecnie jesteśmy w trakcie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego i Rosjanie testują nowe metody działania. I nie jest to wielkie zaskoczenie. Ale jeśli chodzi o clou szpiegowskiej pracy, "perłę w koronie", jaką jest wywiad osobowy, nie zmienia się wiele. Nie zmieniają się kwestie opracowania czy wytypowania kandydata do pracy agenturalnej, a następnie pracy ze źródłem, prowadzenia go, zadaniowania. Bo zwieńczeniem procesu jest agentura - polityk, dziennikarz, osoba wpływowa, mająca posłuch i dotarcie do innych - mówi dalej Severski.
Konkluduje on, że praca ze źródłem zawsze jest zakończeniem długiego, skomplikowanego procesu, wieńczy pewien cykl. A to, że przekaże mu się zadanie przy pomocy skrytki w wydrążonym kamieniu, czy za pomocą komunikacji elektronicznej ma w istocie drugorzędne znacznie, uważa polski oficer.
Ilu fałszerzy trafiło do Polski?
Warto przy tym zaznaczyć, że mamy w Polsce i inny problem. Osoba związana w przeszłości ze służbami wskazuje, że w Polsce przebywa obecnie bardzo wielu przybyszów z Azji Centralnej: Tadżykistanu, Kirgistanu czy Uzbekistanu. A kraje Azji Centralnej są po pierwsze istną wylęgarnią islamskiego fundamentalizmu, a po drugie - rajem dla fałszerzy dokumentów, o czym pisał w przeszłości były funkcjonariusz ABW Krzysztof Izak.
A to właśnie fałszywe dokumenty są często przepustką do Polski osób, które z różnych powodów chcą ukryć prawdziwą tożsamość. Można podejrzewać, że kryją się pomiędzy nimi ludzie, wykonujący zlecenie na rzecz obcych wywiadów. Być może także rosyjskiego tak jak opisany wyżej Ukrainiec. Ilu z nich wykonuje takie zlecenia, prace rozpoznawcze czy wręcz działalność dywersyjną - nie wiadomo.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.