Moja znajoma twierdzi wręcz, że jeśli jej syn dorośnie, to wolałaby, aby jego idolem i wzorem do naśladowania został piłkarz Lewandowski, a nie jakiś celebryta, piosenkarz czy nawet dziennikarz. Era celebrytów w znanej nam formie powoli się kończy. Szkoda, że oni sami tego nie widzą. Na razie syn mojej znajomej ma cztery lata, chce być napastnikiem w Realu i doskonale wie, kim jest „Lewy”. To dopiero początek fascynacji, jak sądzę, jednej z niewielu naprawdę fajnych fascynacji, jakie fundują nam osoby publiczne w Polsce.
No bo co my mamy na celebryckim ryneczku w pięknym kraju nad Wisłą? Mamy uczestników wszelkich talent shows, których obowiązek lansowania ma każda telewizja. Dzięki niej ta armia nieboraków zyskała rozpoznawalność na swoim podwórku. I dlatego imprezy, ścianki, a co za tym idzie kroniki towarzyskie zalewa powódź nowych nazwisk i twarzy, raczej niezmąconych żadną głębszą myślą, poza niezbędnym pytaniem aspiranta szołbizu: „Jak moja stylówka?”.
Oni myślą, że są naprawdę ważni, traktowani poważnie i naprawdę są przekonani, że będą coś znaczyć za rok czy dwa… To plankton, tyleż zabawny i uroczy, co nieprzewidywalny. A to otwarcie marzy o byciu gwiazdą telewizji, modelingu, mediów w ogóle, a to o swojej kolekcji wypowie się do kamery na evencie, i o uchodźcach, o kleszczach, o bólach miesiączkowych, męskiej depilacji, a jeśli trzeba to i członka pokaże, bo „wszyscy to robią”.
Co z nich będzie? Moim zdaniem niewiele, będą wypełniaczem ścianek, galerii i rankingów wpadek, poza małymi wyjątkami, które w szale zarabiania ochłapów oraz bycia sławnym wezmą się za cokolwiek na poważnie, a nie tylko na potrzeby udzielanego wywiadu i robienia tak zwanego „dobrego wrażenia”.
Są i gwiazdy, różnego autoramentu, różnych dziedzin i w różnym stanie zużycia zawodowego i medialnego; jedne cały czas szybują wysoko, w miarę bezpiecznie i za spore pieniądze, inne braki na koncie i w głowie tuszują głośną i skandalizującą obecnością na eventach i w społecznosciówkach, a jeszcze inne modlą się żarliwie o zaproszenia na promocje kremów czy torebek, o rólkę w trzecim planie albo w chórkach, udział w czymkolwiek albo o to, by jakiś diler narkotyków nie wydał ich nazwiska.
*Bo polska gwiazda jest zwykle mocno zestresowaną, niezadowoloną, raczej średnio zarabiającą osobą, *o wydatkach wielokrotnie przewyższających nieregularne dochody, ale o aspiracjach w stylu serialu „Dynastia”, „Skandal” czy „Wspaniałe stulecie”. Taka prawda. Są też jeszcze młodzi gniewni, pokolenie młodych aktorów, muzyków, które ma ostentacyjnie wywalone na wszystko, co medialne, mainstreamowe oraz ci niemal nietykalni, wzory do naśladowania, czyli prawdziwe, niezatapialne ikony…Taką ikoną jest Lewandowski i to bez względu na to, czy ktoś kocha piłkę, czy nie.
To facet, który do wszystkiego doszedł sam, ciężką harówką i w bardzo profesjonalnym stylu. Uparty zawodowiec, który wiedział i nadal wie, czego chce od życia i działa według ściśle określonego planu. Jest jak doskonale zaprogramowana zawodowa maszyna, jak współczesny gladiator, a do tego jeszcze świetnie wygląda, żonę ma ładną i zdolną, skandali nie urządza, żyje normalnie, jak na takiego multimilionera, a do tego, co szokuje - nie gada przy tym bez sensu.
Bo polska gwiazda, celebryta, uwielbia gadać bez sensu, ładu i składu, a potem ma do wszystkich, ale nie do siebie, pretensje, że ludzie mają ją za tępego kretyna.A Lewandowski jakoś bez sensu bredni nie opowiada, a do tego wszystkim, co robi, wysyła czysty i czytelny komunikat do swoich odbiorców: „jestem zawodowcem, jeśli chcesz być jak ja, też bądź zawodowcem”. Czy trzeba lepiej?
Czy łatwo znaleźć w polskim szołbiznesie więcej takich postaci z tak czytelnym komunikatem? Niełatwo. Grupa prawdziwych ikon, idoli jest mała, choć robi wrażenie. Łączy ich jedna cecha: ciężka praca, wysiłek rozłożony na lata, a nie tygodnie czy miesiące….Dlatego nie dziwmy się szaleństwu, jakie wybuchło na jego punkcie i na punkcie sportowców w ogóle, ludzi ciężkiej pracy, ambicji, pracowitości. Mamy, mimo wciskania nam do głowy coraz większej ilości badziewia i elegancko opakowanej tandety, ogromną tęsknotę za tym, co stałe, wypracowane ciężką pracą, a nie silikonowym tyłkiem. Tęsknotę za tym co dobre, uczciwe i szczere.
Lewandowski te kryteria spełnia. I nie dziwmy się, że w jednej z reklam ostatnio śpiewa i tańczy. Nie tylko dlatego, że całą drogę z banku po otrzymaniu godnego, jak mniemam, przelewu gorzko płakał, ale także dlatego, że pokazał, że komuś takiemu jak on, z jego pozycją, można już wszystko. A towarzystwo Tomasza Kota, tego, który jak "Lewy" ciała nigdy nie dał, to tylko uwiarygadnia. W powodzi koszmarnych celebryckich reklam ta jest chociaż zabawna.
Efekt? Aż żałuję, że jestem w innej sieci. Bo i ja złapałam bakcyla od "Lewego".
Karolina Korwin Piotrowska specjalnie dla o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.