Jak namierzyć kogoś w sieci? Do czego faktycznie służy defibrylator? I czy każdy zabijaka musi się popisywać na strzelnicy? Gdyby odpowiedzi na te pytania czerpać z małego i dużego ekranu, nasza wiedza o rzeczywistości byłaby ułomna. Dlatego wpadł nam w oko m.in. materiał w serwisie Vulture, gdzie o zweryfikowanie kilku telewizyjnych czy filmowych mitów poproszono ekspertów.
1) Powiększ mnie
I tak, najbardziej chyba wyśmiewanym, bo też radykalnie idiotycznym jest koncept nieskończonego powiększania obrazu bez utraty jego jakości.
Śledztwo nie posuwa się dalej? Hej, ale mamy to zdjęcie z kamery bezpieczeństwa. Fakt, że nie ma na nim twarzy bandyty, ale jest tablica rejestracyjna. A wypolerowane nity odbijają sklepową szybę. A w niej przeglądał się złoczyńca. I voila! Tak leniwy scenarzysta zabił kolejny odcinek "CSI", "McGyvera" czy "Battlestar Galactica". Dlaczego to bzdura? Na eksperta w tej dziedzinie wybrano szefa działu sprzedaży w firmie Tyco Security, producenta kamer i systemów monitoringu.
Nazywamy to "efektem CSI". Kiedy serial wszedł na ekrany, na spotkaniu z klientami stale słyszeliśmy: my też chcemy takie kamery. Musiałem studzić ich nadzieje i tłumaczyć, że to niemożliwe. W filmie kamera w kasynie może robić różne magiczne rzeczy, łącznie z pokazaniem odbicia czyjejś twarzy w podłodze. To niemożliwe. W wideo wysokiej rozdzielczości chodzi o liczbę pikseli, jak na zwykłym zdjęciu. Można nieco powiększyć, ale za chwilę zostaniemy z rozmytymi pikselami. I nie ma sposobu, by to potem poprawić - mówi Trevor Newton.
Choć handlowiec przyznaje, że istnieją kamery zdolne pokazać "odbicie twarzy człowieka w łyżeczce", to problemem jest wąskie gardło na drugim końcu.
To jakbyśmy chcieli zjeść słonia. Zwyczajnie, to zbyt dużo informacji. Obecna technologia nie zapewnia tym urządzeniom wystarczająco dużych przepustowości. Bo co z tego, że mam dużo pikseli, gdy urządzenie rejestrujące nie daje sobie rady. W kasynach bardzo późno przeszli na system cyfrowy, bo dopiero niedawno kamery zaczęły zapewniać taką płynność obrazu, jak dawne analogowe - dodaje.
2) Zhakuj mnie
Ach, hakerzy. Ta tajemnicza kasta władców mrocznego półświatka Wystukując magiczne zaklęcia na klawiaturze potrafią zaczarować każde urządzenie. Gdyby nie "Silicon Valley" czy "Mr. Robot" dalej wmawiano by nam, że to napaleni deskorolkowcy, przystojniaki których wymuszone fellatio w czasie włamu nie rusza albo bystre dziewuchy, które sekrety wroga kradną z pomocą przeglądarki internetowej. Netscape FTW!
Obserwowana z boku praca hakera jest dramatycznie nudna. Ślęczenie nad linijkami kodu w niczym nie przypomina poruszania się po trójwymiarowym labiryncie. Może Angelina Jolie poznała na planie "Hakerów" jednego ze swoich mężów, ale widzowie tego filmu o hakowaniu dowiedzieli się niewiele. Tyle w tym prawdy, co w walce Hugh Jackmana w "Swordfish" z kolejnymi firewallami. Potwierdza to programista, autor projektu "Source Code in TV & Film The Reality".
To długie godziny pisania. Nie ma w tym nic pięknego, nie ma Halle Berry - mówi John Graham-Cumming.
O hakerskiej prozie życia w Vulture opowiada też Michael Bazzell, autentyczny (choć były) haker i doradca techniczny przy serialu "Mr. Robot".
Najbardziej irytująca w przeciętnym filmowym czy serialowym obrazie pracy hakera jest nieobecność porażek. OK, odcinek ma określoną liczbę minut, by opowiedzieć historię, ale oddaje szacunek Samowi Esmail za chęć pokazania typowych problemów w "Mr. Robot". Czy to nieudany włam do sieci WiFi, czy odkrycie podrzuconego malware przed program antywirusowy. Trzeba też pamiętać, że choć są hakerzy-przestępcy, to bycie hakerem samo w sobie nie jest złe. Hakerzy po prostu poznają technologię od podszewki - tłumaczy Bazzell.
3) Złap mnie
Co ciekawe, przeciętne seriale kryminalne równie niewiarygodnie radzą sobie z pokazywaniem namierzania przestępcy co wysiłków zbira umykającego stróżom prawa. "Scandal", "Law & Order: SVU" czy wspominane już "CSI" pełne są logicznych byków. Mitem jest zarówno zawsze skuteczne namierzanie każdego urządzenia którym czarny charakter się posługuje, jak też kuloodporna technika zacierania cyfrowych śladów swojej aktywności.
Kelly “Aloria” Lum odpowiada za bezpieczeństwo informacji w serwisie Tumblr.
Po pierwsze coś takiego jak zaszyfrowane IP nie jest właściwie wykonalne. IP jest niczym adres na kopercie. Żeby trafić z jednego miejsca do drugiego, numer IP musi być widoczny dla routerów przesyłających go z punktu A do punktu B. Scenarzyści idą czasem idą pewnie na skróty, nie chcąc wdawać się w tłumaczenia, czym np. jest Tor, stosujący warstwowe kodowanie danych, w tym IP, by ukryć użytkownika. Są sposoby jego odszyfrowania, ale to coś bardziej skomplikowanego niż aplikacja kopiuj-wklej-deszyfruj.
Mit o namierzaniu IP wszystkiego, co czemu IP jest przydzielony, obala Bryan Glancey, szef działu technicznego OptioLabs (wcześniej Samsung, Motorola, Google).
Z punktu widzenia bezpieczeństwa współczesnym komórkom nie można "wierzyć". Z technicznego punktu widzenia są tak do siebie podobne, że każdą ich funkcję, choćby wysyłanie wiadomości tekstowych, można zduplikować, pod każdą można się podszyć. Natomiast łapanie po IP - seriale przemilczają fakt, że te adresy są przyznawane przez routery, do których aktualnie ktoś jest podpięty, one nie są tym urządzeniom przypisane na stałe.
4) Zbadaj moje DNA
Mit? Biologiczne ślady z miejsca zbrodni trafiają do laboratorium, a jego pracownicy za chwilę dostarczają profil mordercy ze zdjęciem i adresem zamieszkania. Widzieliśmy to w większości seriali kryminalnych ostatnich lat.
Rzeczywistość jest dużo bardziej nużąca - przekonuje ekspert sądowy Suzanna Ryan.
Sam profil można otrzymać relatywnie szybko, biorąc nadgodziny nawet w jedną dobę. Sęk w tym, że na stole mamy jeszcze wiele innych spraw. Gdy laborantka dotrze do nowej, pierwszy dzień spędzi na wertowaniu dowodów rzeczowych. Drugiego dnia może pobierze próbkę DNA, trzeciego albo czwartego dnia może będzie miała już gotowy profil. Potem siada do pisania raportu. Musi wszystko policzyć i zinterpretować. Potem ten raport trafia do oceny przez dwóch niezależnych analityków. Jeżeli oni potwierdzą poprawność wyliczeń, dopiero wtedy możemy przekazać go dalej. A w naszych bazach danych mamy najwyżej imię i nazwisko człowieka plus to, czy odsiaduje jakiś wyrok. Resztę policja ustala sobie sama.
5) Zastrzel mnie
Zauważyliście, że w filmach sensacyjnych często powtarza się jedna scena? Strzelnica. To ona sprawia, że "Zabójcza broń", "Faceci w czerni" i "Robocop" mają coś ze sobą wspólnego Główny bohater na jakimś etapie musi udowodnić swoją skuteczność w uśmiercaniu celując do nieożywionej materii. Zwykle jest to tarcza, czasem pudełko zapałek. Bo jeżeli ktoś potrafi przestrzelić kartonik z kilku metrów, to każdego bandziora kładzie strzałem w serce. Taki jest dobry.
No, nie. Chyba, że ktoś myśli o ludziach jako bezmyślnych robotach nie czujących strachu i zmęczenia. Wielu żołnierzy czy policjantów pewnie chciałoby mieć tak zimną krew i pewną rękę, ale strzelanie do przetworzonej celulozy to nie to samo, co mierzenie w drugiego człowieka. Gliniarze z USA kiedyś nawet dokładnie to zmierzyli. Ocena 200 różnych krwawych strzelanin pokazała kompletny brak zależności między wynikami na strzelnicy policyjnej a skutecznością w walce.
Bzdurą jest, że każdy kto strzela z broni krótkiej w 10-kę z 30 metrów to urodzony snajper. Renata Mauer-Różańska życie poświęciła celnemu strzelaniu z karabinu, a przecież i mistrzyni czasem miewa słabsze dni. Wojsko nawet nie zaleca używania pistoletów na tej odległości. Do zabijania z dystansu służą inne zabawki. A życie w starciu ratuje nie celne oko, lecz wiedza o tym, gdzie się chować.
Podobną bzdurą jest też skuteczność broni, nie tylko palnej. Począwszy od westernów, których bohaterowie niczym św. Sebastian potrafią przechadzać się naszpikowani strzałami. Cokolwiek ostrego przebije naszą klatkę piersiową poniżej obojczyka, eliminuje nas z gry. I nie, filmowe shotugny czyli strzelby gładkolufowe nie wymiatają całego pokoju bandytów jednym strzałem. Nawet gdy w rękach jest obrzyn z dwururki z dużym rozrzutem śrutu, to na większy dystans siłę powalania ma nikłą. I nie, naboje nie generują iskier przy uderzeniu. Szczególnie te z broni krótkiej. Stop miedzi pokrywający ołowiany trzon naboju zwyczajnie nie iskrzy się.
6) Ożyw mnie
Najgłupszy mit ze wszystkich to ten sugerujący magiczną niemal moc przywracania do życia z pomocą defibrylatora. EKG pokazuje płaską linię? Żel na końcówki elektrod, rozsmarować jedna o drugą i bum. W iluż to filmach zrozpaczeni lekarze rażą prądem zmarłych, a ciała tych prężą się i wyginają, by za chwilę wrócić do świata żywych. Albo nie. Ale zawsze próbują. Pamiętacie "Flatliners"? Cały film oparto na tym błędnym założeniu.
Defibrylator nie służy do rezurekcji tylko resuscytacji. A dokładnie przywróceniu bijącemu sercu właściwego rytmu. Więc jeżeli jakiś serial pokazuje scenę z defibrylatorem, gdy linia EKG szaleje we wszystkie strony (a nie jest płaska), scenarzysta wie, co robi.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.