*Pewien narastający niepokój czuć już na samym początku filmu. *Długa i bardzo piękna sekwencja polsko-ukraińskiego wesela rozczula, ale jest też preludium do tego, co ma wydarzyć się potem. Szepty, partyzanckie opowieści, kuluarowe bluzgi i symbole, a nawet pewna agresja w obrzędach, każą nam zachować czujność. Dużo mówi się podczas ceremonii zaślubin dwojga młodych ludzi, Polki i Ukraińca, o łączeniu narodów, ale widać, że to wszystko mit. Ziarno niepewności zostało zasiane, a siekiera, służąca do obrzędu ucinania warkocza na progu izby, jest niczym strzelba Czechowa, która w drugiej części filmu stanie się narzędziem mordu.
*„Wołyń” jest pod tym względem trochę jak „Biała wstążka” Michaela Hanekego. * Tam również, i to w podobnych przedwojennych okolicznościach, możemy obserwować jak z pozornie niczego wybucha niewyobrażalne piekło. Jak w zwykłych i prostych ludziach coś pęka, choć akurat austriacki reżyser urywa swoją opowieść tuż przed tymi wydarzeniami, a Smarzowski rozkoszuje się nimi w drugiej części filmu. Te sceny, jak to zwykle u niego bywa, podane są bardzo naturalistycznie i budzą nie tyle obrzydzenie, co zwykły strach i zwątpienie w człowieka.
Fabuła „Wołynia” jest w pewnym sensie bardzo piękna. Kluczem nie jest tu tytuł, ale podtytuł. To nie jest film łopatologicznie historyczny, za co chwała twórcy, bo polskie kino od lat tonie w tym podniosłym, pełnym patosu i sztandarów gatunku. „Wołyń” więc jako film „o miłości w nieludzkich czasach” skupia się na prostych ludziach, ich zaskoczeniu i zagubieniu w ekstremalnej sytuacji oraz radzeniu sobie z miłością i śmiercią.
Film Smarzowskiego nie jest doskonały. Posiada kilka niedociągnięć fabularnych (np. dziwnie przerwany wątek Macieja) oraz parę dłużyzn. Mam też wrażenie, że twórcy zanurzyli się w historię Wołynia, ten świat okrutnych kresowych opowieści, po samą szyję i momentami zrezygnowali z uproszczeń czy wyjaśnień "skąd" i "dlaczego". Stąd jeśli ktoś kompletnie nie orientuje się w tym, co działo się w tamtych czasach, pojawianie się znienacka kolejnych wojsk czy leśnych partyzantów i gwałtowne zmiany sytuacji polityczno-społecznej mogą być pewnym szokiem. "Wołyń" nie traci na tym artystycznie, ale nie jestem pewien, czy takie hermetyczne podejście wyjdzie mu na dobre.
*Na pewno warto pochwalić realizację "Wołynia". *To najwyższy, często nieosiągalny przez inne krajowe produkcje poziom. Zdjęcia Piotra Sobocińskiego urzekają, muzyka Mikołaja Trzaski, tym razem trochę bardziej subtelna i schowana w tle, buduje napięcie. "Wołyń" to też aktorski popis całej obsady, zarówno stałych współpracowników Smarzowskiego (Arkadiusz Jakubik, Jacek Braciak, Izabela Kuna, Tomasz Sapryk czy Lech Dyblik), jak i ukraińskich aktorów (świetny Wasyl Wasylik) oraz doskonałej debiutantki, Michaliny Łabacz, która nie tylko dźwiga główną rolę, ale znajduje też równowagę między byciem ekranową pięknością, ofiarą, ale też heroiną.
*Smarzowski mówił w wielu wywiadach, że "Wołyń" nie ma być murem, ale mostem. *Sztuka ta pozornie mu się udała, czego dowodem może być to, że choć w filmie mordują nie tylko Ukraińcy, ale też Polacy, film doceniony został przez środowiska prawicowe. Najbardziej radykalne środowiska wiedzą jednak swoje i nie przymkną oka na zniewagę, którą według nich jest "kłamstwo, hańba i oszustwo", jak określił moment brutalnego odwetu Polaków awanturnik, który emocjonalnie zareagował na obraz podczas mojego seansu, a potem wyszedł z sali trzaskając drzwiami. Na szczęście wygląda jednak na to, że oburzone pozostaną jednostki i "Wołyń" nie stanie się drugim "Pokłosiem" - niezrozumianym, smutnym i mądrym rozliczeniem z przeszłością, ale raczej świadectwem okrucieństwa tamtych czasów i dowodem na to, że w niektórych okolicznościach człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się bestią.
Autor: Tomasz Wiślicki
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.