Niestety, ostatnie raporty Ministerstwa Zdrowia w ogóle nie napawają optymizmem. Notujemy znaczące wzrosty zachorowań. Padają kolejne rekordy - w czwartek po raz pierwszy od początku epidemii odnotowano aż 8 tys. infekcji.
Czytaj także: Mówi, że wyzdrowiał z COVID-19, ale... Naukowcy alarmują
W związku z tym wprowadzane są rozmaite obostrzenia. Dotykają one również szkół. Dzieci noszą maseczki w częściach wspólnych, a ponadto na bieżąco muszą dezynfekować ręce.
Z relacji rodziców wynika, że w niektórych szkołach dochodzi do absurdalnych sytuacji. O jednej z nich opowiedziała pani Agata, której syn uczęszcza do drugiej klasy szkoły podstawowej.
Kiedy ktoś kichnie, pani podobno mówi, że ma nie chodzić do szkoły i nie zarażać innych. Ale to jeszcze nic. Wczoraj okazało się, że od początku roku sale są cały czas wietrzone. Wczoraj syn wrócił do domu mówiąc, że cały przemarzł w klasie - przekazała w rozmowie z WP Kobieta.
Koronawirus w polskich szkołach. Nagana za katar
Szokującą relację zaprezentowała też pani Krystyna Bąk. Opowiedziała historię swojego syna, który uczęszcza do piątej klasy.
Poszedł do szkoły zdrowy bez kataru. Ale na jednej z lekcji po prostu zaczął kichać. Nauczycielka zaczęła się na niego wydzierać, że nie można mu kichać, ma sobie maskę założyć i zaraz da mu naganę... Później wychowawczyni dzwoniła do mnie, że mam odebrać dziecko, bo ma katar. Od dziś już siedzi w domu, żeby się do niego nikt nie doczepił - powiedziała.
Pojawiły się też informacje, że w jednej ze szkół dziecko zostało wezwane do dyrektora za jedzenie bułki bez maseczki. Jak widać, nauczyciele i dyrektorzy różnie podchodzą do zasad. Niektórzy są bardzo wyczuleni.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.