Spory o wyposażenie Ukrainy w nowsze maszyny trwają od bardzo dawna. Przetrzebione działaniami Rosji lotnictwo naszego wschodniego sąsiada jest w stanie działać w ograniczonym zakresie. Brakuje maszyn i – przede wszystkim – doświadczonych pilotów.
Dlatego od miesięcy grupy ukraińskich pilotów szkolą się poza granicami kraju na nowych typach maszyn. Prawdopodobnie będą to samoloty wielozadaniowe F-16. Tyle, że NATO ma poważną obawę, dotyczącą przekazywania samolotów. Mówiąc krótko, boją się, że ich przekazanie Ukrainie pójść na marne.
Jak mówi nasz rozmówca, związany z NATO, spośród rosyjskich 86 samolotów, jakie Siły Powietrzno-Kosmiczne utraciły od początku wojny, żaden nie został utracony w walce powietrznej. Połowa z nich została zestrzelona przez ukraińskie systemy obrony przeciwlotniczej. Reszta strat to awarie, wypadki, kolizje, ukraińskie działania dywersyjne, ostrzały maszyn na ziemi, omyłkowe zestrzelenia przez własną (rosyjską) obronę przeciwlotniczą czy nawet własne maszyny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dane te w znacznej mierze udało się zweryfikować w otwartych źródłach. Tymczasem wg komunikatów ukraińskiego MON, zniszczonych miało zostać ponad 300 rosyjskich samolotów bojowych. Tyle, że liczbę tę negatywnie zweryfikowali wysokiej rangi oficerowie Sił Powietrznych USA i RAF.
Mimo wszystkich okoliczności, nie wystawia to dobrego świadectwa ukraińskim pilotom wojskowym. Zdarzył się nawet przypadek, w którym rosyjski bombowiec frontowy Su-24 miał zestrzelić ukraińskiego MiG-a 29. Można zrzucić to na karb przypadku lub zadać pytania o stopień wyszkolenia i przygotowania bojowego ukraińskich pilotów.
Dlatego właśnie, w krajach Zachodu pojawia się obawa czy przekazanie drogich maszyn walczącym Ukraińcom, szczególnie w sytuacji, gdy jeszcze nie zakończyły się szkolenia, może być marnotrawstwem zasobów sprzętowych.
Zwłaszcza że Siły Powietrzne Ukrainy miały stracić w sumie kilkanaście maszyn w starciach powietrznych z maszynami SP-K. A najnowocześniejsze myśliwce rosyjskie, czyli Su-35, górują technologicznie nad starszymi wariantami F-16, których przekazanie na Ukrainę jest rozważane. Nieoficjalnie o przewadze technologicznej Su-35 nad posiadanymi przez Ukrainę MiG-29 i Su-27 mówili sami ukraińscy piloci.
Czytaj też: F-16 dla Ukrainy. Pierwszy kraj składa obietnicę
Przewagę tę mogłoby zniwelować przekazanie Ukrainie najnowszych wariantów pocisków AIM-120 AMRAAM. Ale tu pojawia się "ale". Pokładowe stacje radiolokacyjne starszych wariantów F-16 nie pozwoliłyby na wykorzystanie pełni możliwości tych pocisków, a Ukraina nie dysponuje samolotami wczesnego wykrywania i ostrzegania systemu AWACS. Te pozwoliłyby wykrywać rosyjskie maszyny z odległości przekraczających zasięg stacji radiolokacyjnych Su-35 i przenoszonych przez nie pocisków R-77, który w nowszych wariantach sięga nawet ok. 180 km.
Woda na propagandowy młyn
Gdyby F-16 zaczęły spadać, byłaby to woda na młyn rosyjskiej propagandy. Niby Zachód nieszczególnie się nią przejmuje, ale nie może jej całkowicie lekceważyć. Wykorzystaliby to też inni producenci, niż General Dynamics. Do tego dochodzi jeszcze kwestia Chin i Tajwanu, więc USA nie chcę tak łatwo pozbywać się zapasów.
Dlatego też nie widać po stronie USA zamiaru przekazania Ukrainie samolotów z rezerw US Air Force, zakonserwowanych i zamagazynowanych w pokaźnych ilościach, a formowana jest koalicja państw gotowych przekazać (Holandia, Dania) lub sfinansować (Hiszpania, Wielka Brytania) przekazanie F-16.
Dziurawa obrona
Dodatkowo, Ukraińcy mają jeszcze inny problem. Wyczerpuje im się zapasy pocisków do systemów przeciwlotniczych, szczególnie poradzieckich, czyli S-125 "Newa". Pewną = nieznaną - liczbę pocisków tego systemu wraz z wyrzutniami "Newa-SC" przekazała Ukrainie Polska. Następne w kolejności są S-200 "Wega", S-300, 9K37 Buk czy 9K33.
Najnowsze systemy krótkiego zasięgu IRIS-T przekazane przez Niemcy, które wykazały się bardzo wysoką skutecznością, obecnie rzadko są używane. Niemcy nie dysponują bowiem zapasami pocisków do tego systemu, a bieżąca produkcja jest niewystarczająca. W najnowszym pakiecie pomocy z USA znalazły się pociski do systemu Patriot, ale ich wyrzutnie rozmieszczone głównie wokół Kijowa i Lwowa i nie są one w stanie zapewnić "parasola" obrony przeciwlotniczej bliżej frontu.
Sytuacji nie ratuje również przekazanie nielicznych zestawów systemu Aspide przez Włochy i Hiszpanię, a także SAMP/T przez Włochy. Na Ukrainę miała trafić duża ilość pocisków starszego systemu Hawk (m.in. z Tajwanu), ale ustępują one parametrami współczesnym systemom.
Czytaj też: Kłopoty Ukraińców? "Rakiet będzie coraz mniej"
Tymczasem rosyjskie lotnictwo coraz śmielej poczyna sobie nie tylko w strefie przyfrontowej. Ich samoloty zapuszczają się wręcz w głąb terytorium Ukrainy, prowadząc kombinowane operacje (tzw. COMAO – Composite Air Operations) w sile od sześciu do ośmiu maszyn. Każdy typ ma przydzielone określone zadania, od zwalczania ukraińskiej obrony powietrznej, przez tzw. "wymiatanie" myśliwców przeciwnika i osłonę maszyn uderzeniowych aż po prowadzenie uderzeń powietrznych na wyznaczone cele naziemne.
Niewielka liczba ukraińskich myśliwców i kurczące się zasoby pocisków do systemów przeciwlotniczych uniemożliwiają Ukraińcom skuteczne przeciwdziałanie takim operacjom. W połączeniu z intensywnymi atakami przy użyciu pocisków manewrujących i tzw. dronów-samobójców Shahed może stopniowo doprowadzić do wyczerpania zasobów ukraińskiej obrony powietrznej i przeciwrakietowej.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.