Poznański kabaret Tey święcił triumfy w latach 70. oraz początku lat 80. XX wieku. Widownia kochała występy Zenona Laskowika i spółki. Gdziekolwiek by się nie pojawili sala zawsze była wypełniona do ostatniego miejsca.
Tey staje się Teyatrem
Punktem zwrotnym w karierze artystów okazało się jednak ogłoszenie stanu wojennego. Mimo że Laskowik – w przeciwieństwie do wielu kolegów po fachu – nie zamierzał bojkotować występów w reżimowej telewizji, to przestał go interesować kabaret i postanowił pójść w stronę teatru. Jak pisze Sławomir Koper w książce pt. Mistrzowie polskiego kabaretu:
Zewnętrznym symbolem była zmiana nazwy: zniknęła tabliczka "Kabaret Tey", a pojawiła się "Teyatr". Miało to być całkowicie nowe przedsięwzięcie, i w tej formule Laskowik przedstawił trzy programy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przeczytaj także: Niezapomniany wyczyn ORP "Orzeł". Bez map i większości uzbrojenia przedarli się do Anglii
Artysta zdecydował się również na radykalne zmiany w życiu osobistym. Całkowicie rzucił alkohol, zainteresował się filozofią zen oraz zaczął moralizować swoich kolegów.
W efekcie w zespole pojawiało się coraz więcej konfliktów, które poskutkowały odejściem – występującego w Teyu od 1978 roku – Bohdana Smolenia.
Z Laskowikiem pożegnał się także współzałożyciel kabaretu Aleksander Gołębiowski. Zmiana repertuaru i składu grupy sprawiła, że widownia zaczęła świecić pustkami.
Wyjazd za ocean
W 1988 roku przez chwilę wydawało się, że uda się wskrzesić dawną legendę. Artystom z Teya zaproponowano bowiem wspólne występy za Oceanem, za które zainkasowali astronomiczne, jak na ówczesne realia, gaże.
Laskowik i Smoleń otrzymali po 25 000 dolarów. Tymczasem średnia roczna pensja nad Wisłą w przeliczeniu (po oficjalnym kursie) wynosiła wówczas zaledwie 1320 USD.
Przeczytaj także: Wstrząsająca relacja Polaka. Przeżył własną egzekucję
Chociaż trasa po Stanach Zjednoczonych i Kanadzie okazała się wielkim sukcesem, to szybko wróciły wzajemne animozje. Co więcej, kompletną klapą zakończyły się zorganizowane w 1989 roku występy w Wielkiej Brytanii. Jak podkreśla Sławomir Koper:
To był prawdziwy koniec kabaretu Tey, chociaż odbyła się jeszcze próbna trasa po Polsce. W maju 1990 roku wszystko wydawało się jak najlepiej przygotowane, tym bardziej że skład osobowy był naprawdę znakomity.
Do weteranów zespołu dołączyła bowiem plejada ówczesnych gwiazd: Hanna Banaszak, Grażyna Szapołowska, Magda Umer, Edyta Geppert, Jan Kaczmarek, Krzysztof Jaroszyński, Janusz Gajos, Michał Bajor, Janusz Strobel i Kazimierz Kaczor. Jednak Rejteyrada okazała się przedsięwzięciem chybionym. Podobno głównie z powodu mocno nieodpowiedzialnego postępowania Laskowika.
Rozpad kabaretu
Miał on swym aroganckim oraz trudnym do przewidzenia zachowaniem zrazić do siebie niemal wszystkich. W przypadku Smolenia miarka przebrała się ponoć, gdy podczas jednego z występów Laskowik zażartował sobie z samobójczej śmierci jego syna.
Zgodnie z tym, co podaje autor książki Mistrzowie polskiego kabaretu:
(…) podczas spektaklu we Wrocławiu [Laskowik] zaczął mówić o nieszczęściu, jakie spotkało partnera, po czym wyjaśniał, że po prostu pękła mu szyba w mercedesie. W efekcie Smoleń zszedł ze sceny i natychmiast zerwał kontrakt. Nie wziął nawet udziału w drugim występie tego samego dnia.
Nastąpił ostateczny koniec legendarnego kabaretu. Żaden bowiem zespół, w którym jest dwóch (albo więcej) liderów, nie przetrwa zbyt długo.
Przeczytaj także: Polaka czekała pewna śmierć w Gułagu. Ten pomysł pozwolił mu przetrwać w syberyjskim piekle
Nowa kariera
Sam rozpad kabaretu nie był niczym nadzwyczajnym, ale wybór dalszej ścieżki życiowej przez Laskowika zaskoczył niemal wszystkich. Niedawny gwiazdor estrady postanowił bowiem… zostać listonoszem. Jak czytamy w książce Sławomira Kopra:
Najwyraźniej uznał, że w ten sposób odzyska równowagę psychiczną, chociaż po latach dość pokrętnie tłumaczył się ze swojej decyzji. Pewnego dnia listonosz doręczał mu list. Laskowik obejrzał jego mundur i uznał, że praca w tym charakterze jest służbą, a on tego właśnie potrzebuje! Dowiedział się także, że brakuje chętnych do roznoszenia przesyłek, i sam zgłosił się do placówki pocztowej.
Myślał, że jakiś film kręcę
Jako że zgromadził spory majątek zatrudnił się na pół etatu i nie przeszkadzały mu kiepskie zarobki. W jednym z późniejszych wywiadów podkreślał:
"Chętnie pełniłem tę służbę. Z przyjemnością wychodziłem w rejon elegancko ubrany. Nawet ten róg króla Zygmunta [na czapce], który powołał Pocztę, wyszlifowałem tak, że w słońcu błyszczał".
Początkowo mieszkańcy Poznania nie chcieli uwierzyć, że gwiazdor, którego występy oglądali na scenie i ekranach telewizorów naprawdę doręcza listy. Zgodnie ze słowami samego Laskowika:
Pierwszy facet, do którego zapukałem, żeby mu dać list nie chciał mnie wpuścić, bo myślał, że jakiś film kręcę i za mną jest kamera. Musieliśmy ściągać naczelnika, który potwierdził, że jestem listonoszem. Wtedy mnie wpuścił.
Ostatecznie ludzie przekonali się, że to nie żarty i już bez problemu wpuszczali do swoich mieszkań Laskowika, który pracował jako listonosz przez kilkanaście lat. Zaproponowano mu nawet w pewnym momencie objęcie stanowiska naczelnika jednej z placówek pocztowych, ale odmówił. Na scenę wrócił dopiero w 2003 roku.
Bibliografia: Sławomir Koper, Mistrzowie polskiego kabaretu, Wydawnictwo Fronda 2023.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.