Stacja BBC poinformowała w poniedziałek, że nad USA zestrzelono już czwarty "niezidentyfikowany obiekt". Amerykanie trafili go w niedzielę, nad leżącym na pograniczu z Kanadą jeziorem Huron. Obiekt - nad Morzem Żółtym - wykryli też Chińczycy, którzy przygotowują się do jego zniszczenia.
Zdarzenie z niedzieli jest zagadkowe, ponieważ strona amerykańska nie podała do publicznej wiadomości, w co dokładnie trafiono. Pojawiła się wyłącznie krótka informacja, że obiekt miał kształt "ośmiokątnej struktury" ze zwisającymi "pasami". Został trafiony pociskiem odpalonym z myśliwca F-16.
Obiekt miał poruszać się jednak na niższej wysokości niż chiński balon szpiegowski, który Amerykanie zestrzelili na początku lutego. BBC podaje, że z uwagi na przebywanie w przestrzeni, w której poruszają się samoloty komercyjne (ok. 6 km), zapadła decyzja o zniszczeniu statku powietrznego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niegościnne niebo
W sumie na przestrzeni nieco ponad tygodnia Amerykanie zniszczyli cztery obiekty latające nad USA. O trzech ostatnich informowano dosyć skąpo, przekazywano jednak, że zestrzelone statki/obiekty były "mniejsze" i miały "inne kształty" niż balon trafiony 4 lutego.
Czytaj też: Chiny wściekłe. Grożą odwetem Amerykanom
Drugi statek powietrzny został przez Amerykanów wyeliminowany 10 lutego. BBC podaje, że według przekazów USA nie miał on żadnych widocznych elementów napędowych ani kontrolnych. Strącenie nastąpiło nad północną Alaską. Dzień później, 11 lutego, trafiono kolejny obiekt, tym razem nad terytorium kanadyjskim, ok. 160 km od granicy z USA. Miał być, jak opisuje BBC, cylindryczny i mniejszy od pierwszego balonu. Czwarty spadł po trafieniu w niedzielę, nad jeziorem Huron. Obrazuje to poniższa mapka.
"Wysoce niepokojące"
O co w tym wszystkim chodzi? Były szef Agencji Wywiadu płk Andrzej Derlatka przypomina, że nie są to działania nowe. Chińczycy próbowali ich wobec USA już w przeszłości, jednak poprzedni prezydent Donald Trump nie wydał rozkazu strącenia obiektów.
Chiny same strąciły balon nad swoim terytorium choćby w 2011 r. Ale wtedy nie przebijało się to tak intensywnie do mediów. Obecnie - w związku z wojną w Ukrainie - sytuacja międzynarodowa jest napięta i to może rodzić różne obawy.
Pojawiały się informacje o obiektach bez widocznych źródeł napędu, wiec może któraś ze stron opanowała nową technologię, która jest zagadką dla drugiej? Nagromadzenie tych zdarzeń jest efektem zaostrzenia sytuacji międzynarodowej. Państwa reagują bardziej zdecydowanie na próby ingerencji w swoją suwerenność. Ma to głównie walor odstraszający w obliczu narastania napięć - mówi płk Andrzej Derlatka w rozmowie z o2.pl.
W wielu miejscach świata sytuacja jest wręcz "na ostrzu noża" i może dojść do wybuchu konfliktów, a kolejnych na zasadzie efektu domina. Niektórych polityków i wojskowych mocno, mam wrażenie, świerzbią ręce, by ruszyć do ataku i drogą militarną rozwiązywać nabrzmiałe od lat konflikty. Wiele dzieje się choćby dookoła Iranu. Strącanie balonów to nie źródło napięć, a ich symptom. Odbieram to jako wysoce niepokojące - dodaje.
W jego ocenie sytuacja z początku lutego jest typowym działaniem hybrydowym: wrogim, ale mającym pozór innego "niewinnego" działania. Były szef polskich szpiegów dodaje, że pozyskiwanie informacji wywiadowczych lub działań wręcz dywersyjnych można prowadzić pod pozorem niewinnego badania atmosfery.
Z niecierpliwością czeka też, jak mówi, na komunikat strony amerykańskiej. Nadmienia, że jeśli Amerykanie odnajdą szczątki tych obiektów, to będą w stanie przy pomocy inżynierii wstecznej ustalić, jakie urządzenia przenosił ten obiekt i co badał.
Balon to przydatny statek powietrzny, może zrobić zdjęcia obiektów, które budzą zainteresowanie wywiadowcze, a których nie można w pełni zbadać przy pomocy satelitów, mających przecież swoje ograniczenia. Zdjęcia z satelitów radarowych nie zawsze są dobrej jakości. Dlatego sięga się i po takie niekonwencjonalne rozwiązania jak balon czy sterowiec. Mogę powiedzieć, że polski wywiad prowadzał operacje, korzystając z różnych rozwiązań i urządzeń. Rozpoznawaliśmy z powodzeniem tereny pewnego kraju, nie mając do dyspozycji satelitów czy pełnoprawnych samolotów rozpoznawczych - zdradza płk Derlatka.
Nietypowa reakcja
Czy zdarzenia te wpłyną na kształt i tak skomplikowanych relacji USA i Chin? Analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i były dyplomata Marcin Przychodniak przekonuje, że po doniesieniach o wykryciu pierwszego balonu doszło do nietypowej reakcji władz USA. Informacja o jego namierzeniu i identyfikacji została upubliczniona, balon w końcu zestrzelono. Na to nałożyło się dość niewiarygodne tłumaczenie i reakcja strony chińskiej i w końcu zawieszenie wizyty sekretarza stanu USA, Antony’ego Blinkena, w Chinach.
Ale po odbyciu się całego tego polityczno-dyplomatycznego teatru myślę, że do tej wizyty jednak dojdzie. Nawet prędzej, niż później - mówi o2.pl analityk.
Zapytany o obiekt wykryty przez Chińczyków dodaje, że trudno dziś wskazać, co to właściwie jest. Ale strona chińska pewnie będzie przedstawiać ten obiekt jako obiekt szpiegowski. I nie ma w tym, jak mówi, nic dziwnego, bo wszystkie państwa wykorzystują dostępne im możliwości do obserwowania się w sposób niejawny.
Nie sądzę jednak, by mogło to doprowadzić to do poważniejszego kryzysu w relacjach Chiny-USA. Konflikt między tymi krajami – choć jego prawdopodobieństwo niestety rośnie w ostatnich latach, a nawet miesiącach – nie wybuchnie z powodu zestrzelenia balonu - kończy Marcin Przychodniak.