Pożar odpadów w Siemianowicach Śląskich wybuchł w piątek (10 maja) rano. Spłonęło około 10 tysięcy ton odpadów znajdujących się na powierzchni ponad 5 tys. metrów kwadratowych. Były one przechowywane w mauzerach i beczkach. Spaliły się głównie chemikalia i plastik. Akcja straży pożarnej na miejscu trwała do soboty. Dwóch strażaków omdlało podczas akcji. Ogółem brało w niej udział aż 240 funkcjonariuszy.
Niestety, zanieczyszczenia po piątkowym pożarze w Siemianowicach Śląskich przedostały się do rzek i cieków wodnych na terenie województwa śląskiego. Mieszkańcy alarmowali, że chociażby Brynica przybrała czerwone barwy. WIOŚ informował jednak, że na szczęście nie doszło do skażenia wody pitnej. Przerażający słup czarnego dymu, który powstał w miejscu pożaru, był widoczny z wielu sąsiednich miast na Górnym Śląsku. Wojewoda śląski Marek Wójcik powiedział, że emisja zanieczyszczeń do powietrza była śladowa, a skutki pożaru udało się ograniczyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sprawa składowiska znana jest od 2019 roku. Wówczas podczas kontroli stwierdzono nieprawidłowości. Śledztwo w tej sprawie prowadzi wciąż Prokuratura Regionalna w Katowicach. Informacje te przekazał Paweł Zawidlak, naczelnik Wydziału Gospodarki Odpadami UM w Siemianowicach Śląskich.
Zobacz koniecznie: Kolejny ogromny pożar. Oto co mówią mieszkańcy Bytomia
Jak działają mafie śmieciowe?
Marcin Borosz, były funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego Policji, jeszcze jako mundurowy zajmował się problemem mafii śmieciowych. W 2018 roku został zatrudniony przez Urząd Miasta w Bytomiu, aby pomóc magistratowi w walce z nielegalnymi składowiskami odpadów. Jak działają mafie śmieciowe? Borosz mówi o dwóch poziomach. Jedne firmy sprowadzają odpady legalnie, są pod stałą kontrolą służb. Gdy dochodzi do nieprawidłowości, rozpoczyna się postępowanie administracyjne. Niestety, jest też drugi poziom, który trudniej skontrolować. To przedsiębiorcy, którzy z jednej strony prowadzą legalną działalność, ale z drugiej ukrywają prowadzone przez siebie składowisko odpadów. Na Górnym Śląsku ten proceder jest szczególnie rozwinięty.
Śląsk jest zdatnym terenem, dlatego odpady tu trafiają. Są tereny poprzemysłowe, stare hale, miejsca, w których te odpady można skutecznie ukrywać - mówi Marcin Borosz w rozmowie z o2.pl.
Były policjant podaje konkretne przykłady. Jeden z przedsiębiorców dzierżawił teren, na którym miał prowadzić rewitalizację - zezwolił mu na to wojewoda śląski. Prace miały polegać m.in. na odzyskiwaniu materiałów przeznaczonych do budowy nieczynnej linii kolejowej. Jakiś czas potem złapano sprawców, którzy dwiema ciężarówkami zwozili na ten sam teren odpady ładowane prosto do specjalnie przygotowanych wcześniej dołów. Drugi przykład? Przy ul. Rycerskiej w Bytomiu jeden z przedsiębiorców pod przykrywką prowadzenia firmy produkującej zabawki zgromadził ogromne ilości różnych substancji chemicznych.
Przestępcy zawsze wyszukują taki obszar działania, gdzie kary w razie wpadki są niskie w porównaniu do zysków z przestępczej działalności. Takim obszarem są sprawy odpadowe - mówi policjant. - Przedsiębiorca deklaruje całkiem inną działalność, a czym innym się zajmuje. To jest wejście w ukrytą sferę działalności odpadowej. Kontroli nad tym nie ma. Zazwyczaj wychodzi to przypadkowo – na przykład przy pożarach. Czasem ktoś doniesie, że w mauzerach są gromadzone jakieś substancje - dodaje.
W 2018 roku zmieniono ustawę o odpadach. Wprowadzono m.in. obowiązek monitoringu odpadów. Niestety, narzędzia kontrolne dotyczą głównie legalnie działających składowisk, natomiast w przypadku firm działających pod przykrywką jest to niezwykle trudne do wychwycenia.
Pożar odpadów w Siemianowicach Śląskich. Podpalenie? "Tak wskazuje doświadczenie"
Do Polski trafiają głównie odpady z zachodniej Europy. Niemcy, Włochy, Francja - ciężarówki z tych krajów przywożą tony śmieci i chemikaliów na nasze terytorium. Dlaczego akurat do nas?
Przyjeżdżają z odpadami do Polski, bo tam koszty utylizacji są bardzo wysokie, dlatego można na tym zarobić ogromne pieniądze. Odpady z tamtych krajów są tu chowane, zakopywane, czy w cudzysłowie "zutylizowane" poprzez pożar - mówi Marcin Borosz.
Czy zatem w przypadku Siemianowic Śląskich mamy do czynienia z podpaleniem? Jak zwykle w takich sytuacjach do sprawy powoływani są biegli z zakresu pożarnictwa, którzy ocenią, jaka była przyczyna zdarzenia. Poprzednie takie zdarzenia wskazują jednak, że pożar mógł zostać wywołany celowo.
Koszt utylizacji takich odpadów to są niebagatelne sumy, dlatego w większości kończą się one podpaleniem, pozbyciem się problemu. Nie będziemy zaprzeczać, że utylizacja jest droga. Zazwyczaj należy do obowiązku podmiotu, który je przywiózł. Jeżeli nie jest jednak ustalony sprawca przywozu takich odpadów, to do zniszczenia ich jest zobowiązana osoba zarządzająca danym terenem. Zdarzało się tak, że ktoś komuś gdzieś podrzucił te odpady - mówi nasz rozmówca. - Zważając na wcześniejsze przypadki i dotychczasowe doświadczenia możliwe, że w Siemianowicach Śląskich także zostało to celowo podpalone - podsumowuje Marcin Borosz.
Były policjant wskazuje, że siemianowicki magistrat zadziałał sprawnie - bardzo szybko powiadomił prokuraturę, a ta przekazała śledztwo na szczebel regionalny. Niestety, przez 5 lat nic się nie zmieniło. Problemem, na który wskazuje Borosz, są przewlekłe postępowania administracyjne, w trakcie których nieuczciwi przedsiębiorcy mogą się odwoływać, co tylko wydłuża proces decyzyjny. A odpady dalej leżą.
Czytaj także: Kolejny pożar w Warszawie. Płonie składowisko śmieci
Polska śmietnikiem Europy. Jak temu zaradzić?
Mariusz Borosz działał na szczeblu lokalnym. Jak mówi, pracował dwutorowo. Z jednej strony podejmował działania administracyjne, z drugiej w przypadku nieprawidłowości informował policję i inne organy ścigania o możliwości popełniania przestępstw. Skal problemu nie jest jednak lokalna, ale ogólnopolska. Ministerstwo Klimatu i Środowiska szacuje, że w Polsce takich składowisk jak w Siemianowicach Śląskich jest nawet 300. Prawdziwa skala problemu nie jest znana.
W 2023 roku trafiło 200 tys. ton odpadów z zagranicy. To są oficjalne obliczenia GIOŚ. A gdzie jest ta ciemna liczba, to się możemy tylko domyślać. To są odpady deklarowane, a prawdziwe dane, o których nie wiemy – podejrzewam, że to jest ogromna liczba - mówi Borosz.
Były policjant uważa, że należy skoordynować pracę różnych służb. Od WIOŚ, przez policję, straż graniczną, służby miejskie.
Moim zdaniem trzeba rozszerzyć koordynację, zgrać to ze sobą, żeby to działało. Może jest potrzeba stworzenia grup, które zajmą się działalnością odpadową. Potrzeba radykalnych działań. Dopóki nie rozwiążemy problemu, będziemy nazywani największym wysypiskiem Europy - podsumowuje nasz rozmówca.
Zdaniem Borosza konieczne są też zmiany, jeśli chodzi o kompetencje kontrolerów. Pracownicy WIOŚ dostali uprawnienia kontrolne, ale jak podkreśla Borosz, nie otrzymali na przykład żadnych środków ochrony. Były policjant twierdzi, że powinni być wyposażeni w środki przymusu bezpośredniego, których mogliby użyć wobec odpowiednich osób podczas kontroli. - Uważam, że powinni mieć przynajmniej broń osobistą - twierdzi.
Czytaj również: Ludzie w szoku. Kolejna śmierć sąsiadów
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.