Marcin Lewicki
Marcin Lewicki| 

Zarzucają im przywłaszczenie psa. DIOZ zabiera głos

63

Czy Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt przywłaszczył psa? Właściciele owczarka podhalańskiego uważają, że pracownicy DIOZ "bezprawnie przetrzymywali ich zwierzę" i nie chcieli go oddać. Organizacja broni się, przedstawiając własną wersję wydarzeń. - Pomogliśmy wychłodzonemu, trzęsącemu się zwierzęciu - mówią nam pracownicy DIOZ.

Zarzucają im przywłaszczenie psa. DIOZ zabiera głos
Czy DIOZ przywłaszczył zwierzę? W sprawie jest dwugłos (Facebook, Instagram, Konrad Kuźmiński, Monika Dyktyńska)

Interwencje Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt budzą niekiedy spore kontrowersje. Zarzuca się im nadgorliwość i brutalność.

Wielokrotnie wobec pracowników DIOZ prowadzone było postępowanie o kradzież zwierząt czy naruszenie miru domowego. Fundacja twierdzi, że wszystkie sprawy w sądzie zakończyły się jednak uniewinnieniem ich wolontariuszy.

Teraz nad działaczami dolnośląskiej organizacji znów pojawiły się czarne chmury. Chodzi o medialną interwencję z soboty 20.04. Zaalarmowani pracownicy DIOZ zabrali znalezionego na drodze S8 owczarka podhalańskiego.

Pies uciekł z posesji nieopodal Zduńskiej Woli. Wycieńczone zwierzę trafiło pod opiekę wolontariuszy organizacji. Zostało przewiezione do schroniska w Wojtyszkach (woj. łódzkie).

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Europoseł ostrzega. "Na unijnej polityce tuczą się Chiny"

Na tym sprawa mogłaby się zakończyć, gdyby nie fakt, że w sieci pojawiła się zbiórka na leczenie zwierzęcia. Organizatorzy z DIOZ okrasili ją jednoznacznym tytułem "Miał umrzeć na środku autostrady".

Wyziębiony, obolały i pokiereszowany owczarek podhalański czekał na śmierć, leżąc na pasie zieleni pomiędzy ruchliwymi pasami autostrady. Przemoczone i drżące z zimna zwierzę praktycznie pozbawione było szans na ratunek. Każdy jego ruch mógł się zakończyć tragicznie. Wyłącznie dlatego, że nie miał już sił na jakikolwiek ruch i ustanie na swoich, uniknął śmierci. Zanim doczekał się ratunku, obok niego przejechały setki, a może i tysiące aut. Czy ktoś pochylił się nad losem gasnącej istoty? […] - opisali sprawę pracownicy DIOZ.

Kontrowersje wzbudziła też kwestia zwrotu zwierzęcia. Właściciele psa uważają, że DIOZ nie chciał dobrowolnie oddać owczarka. Z kolei dolnośląska organizacja broni się, że działała zgodnie z prawem, a osoby przyjeżdżające po czworonoga nie chciały pokazać dokumentów świadczących o własności psa.

Posiadacze owczarka zbulwersowani postępowaniem DIOZ

W rozmowie z o2.pl właściciele psa nie ukrywają oburzenia całą sprawą. Twierdzą, że "mieli dobre zdanie o DIOZ", ale teraz "ciężko im opisać cenzuralnymi słowami postępowanie organizacji i jej prezesa, Konrada Kuźmińskiego".

Przedstawiciele DIOZ kompletnie mijają się z prawdą, relacjonując przebieg zdarzeń. Przede wszystkim nikt nie reagował na naszą prośbę o wydanie psa. Ignorowano nasze telefony. Musieliśmy kilka razy przyjeżdżać do siedziby DIOZ Wojtyszki, aby wpuszczono nas na jego teren. Atakowali nas agresywni wolontariusze. Dopiero interwencja policji sprawiła, że Ajdan (imię psa - przyp. red.) do nas wrócił - mówi nam Mateusz Dyktyński, który wraz z żoną jest właścicielem czworonoga.

Jak miało wyglądać całe zdarzenie z perspektywy państwa Dyktyńskich? W rozmowie z o2.pl przekazali, że o interwencji DIOZ dowiedzieli się na policji. Mieli poprosić wolontariuszy o zwrot zwierzęcia. Bezskutecznie.

Gdy piesek uciekł, natychmiast zaczęliśmy go szukać. Jeździliśmy po okolicy czterema samochodami. To przyjaciel naszej rodziny. Obdzwoniliśmy schroniska. Dopiero na komendzie w Zduńskiej Woli dowiedzieliśmy się, że Ajdan jest w DIOZ - mówi nam Mateusz Dyktyński, właściciel czworonoga.

Dyktyński dodaje, że "jego pies został zachipowany na dane Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt bez zgody". Wskazuje, że wbrew temu co twierdzi DIOZ "od początku pokazywał dokumenty zaświadczające, że Ajdan należy do nich".

Podobnie relację z wydarzenia na Facebooku opisała Monika Dyktyńska, druga właścicielka czworonoga. Kobieta podkreśla, że okazano wszystkie dokumenty (w tym m.in. potwierdzenia szczepień), a "dopiero interwencja policji umożliwiła odzyskanie psa".

Właściciele przekazali nam, że owczarek czuje się dobrze. Stanowczo zaprzeczają, że zwierzę ma pchły, jest zaniedbane czy chore. Mateusz Dyktyński przekazał, że otrzymał od DIOZ rachunek za opiekę nad psem na kwotę 1000 złotych. W rozmowie z o2.pl stwierdził, że "raczej go nie zapłaci".

Trwa ładowanie wpisu:facebook

DIOZ broni się i uważa, że jest "ofiarą hejtu".

Prezes fundacji Konrad Kuźmiński przedstawia zupełnie inną wersję wydarzeń. Działacz DIOZ twierdzi, że "obecna na miejscu policja, kontaktując się z dyżurnym, nie potwierdziła, aby ktokolwiek zgłosił w tym czasie ucieczkę zwierzęcia". Broni też zbiórki, która miała być przeznaczona na "diagnostykę psa".

Pomogliśmy wychłodzonemu i wycieńczonemu zwierzęciu. Z uwagi na okoliczności znalezienia niechodzącego psa na środku ogrodzonej autostrady, poprosiliśmy darczyńców organizacji o pomoc na jego diagnostykę, leczenie i dalsze ewentualne utrzymanie. Taka forma ratowania zwierząt jest ogólnie przyjęta przez wszystkie organizacje ochrony zwierząt, które nie otrzymują finansowania ze środków publicznych - tłumaczy Kuźmiński w oświadczeniu przesłanym o2.pl.
Trwa ładowanie wpisu:instagram

Kuźmiński twierdzi, że to właściciele mijają się z prawdą. Mówi, że "pies miał pasożyty, pchły i kleszcze" co mają potwierdzać badania. Prezes DIOZ wyjaśnia, że posiadacze psa skontaktowali się z organizacją około godziny 23:00. Twierdzi jednak, że od razu poinstruowano państwa Dyktyńskich o konieczności przesłania niezbędnych dokumentów.

Na przesłanie zaświadczenia o szczepieniu przeciwko wściekliźnie czekaliśmy ponad 12 godzin, a wcześniej nie otrzymaliśmy jakichkolwiek danych, które potwierdzałyby zarówno prawo własności, jak i sprawowanie nad zwierzęciem właściwej opieki - opisuje sprawę ze swojej perspektywy prezes DIOZ.

Dlaczego pies nie został wydany właścicielom, gdy ci okazali niezbędne dokumenty? Według Kuźmińskiego, tylko funkcjonariusze mogli zdecydować o wydaniu zwierzęcia, bo "formalnie psa zabezpieczyła policja".

My wyłącznie udzieliliśmy mu faktycznej pomocy, decyzję w takich sprawach podejmuje policja. Powyższe wynika wprost z przepisów ustawy kodeks postępowania w sprawach o wykroczenia i ustawy o ochronie zwierząt. Przedmiotowe zwierza jest bowiem z mocy praca zagrożone orzekanym przez sąd przypadkiem, o którym mowa w art. 37 ust. 3 ustawy o ochronie zwierząt - tłumaczy nam działacz.

Prezes DIOZ broni zasadności interwencji podkreślając, że "zwierzę nie zostało odnalezione przy "wiejskiej szosie", a w miejscu, do którego w teorii nie mogło się dostać". W opinii Kuźmińskiego, mogło świadczyć to o porzuceniu psa.

Co natomiast ze zbiórką? Pieniądze z niej mają zostać zwrócone darczyńcom, jeżeli "ci wyrażą taką wolę".

Dodajmy, że właściciele psa twierdzą, że policja prowadzi postępowanie w sprawie zaginionego owczarka. Dyktyński przekazał, że funkcjonariusze zwrócili się do jego rodziny o wydanie pełnego materiału dowodowego.

Zwróciliśmy się do policji w Zduńskiej Woli o informację, czy rzeczywiście to funkcjonariusze musieli wydać zgodę na zwrot psa oraz czy jest prowadzone postępowanie w tej sprawie. Do sprawy wrócimy.

Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić