Jeden z czytelników "Faktu" opisał swój wyjazd do Warszawy i wizytę w restauracji na warszawskiej starówce. Pan Jędrzej i jego żona mocno się zdziwili, gdy zobaczyli menu i ceny za poszczególne dania.
Dodatkowa opłata zaznaczona małym drukiem
Śledź w oleju z cebulą kosztował 39 zł, bigos 45 zł a tatar z żółtkiem aż 53 zł. Wszystkie te pozycje to przystawki, co znaczy, że były tańsze niż dania główne.
Czytaj także: Majówka w Międzyzdrojach. Paragon grozy
Nie spadłem z księżyca i domyślałem się, że w stolicy sporo trzeba wydać — opowiada "Faktowi" pan Jędrzej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pan Jędrzej i jego żona planowali zamówić bigos. Chociaż była to dość droga pozycja, stwierdzili, że warto za nie zapłacić. Mężczyzna w ostatniej chwili zorientował się, że coś jest nie tak.
Czytaj także: Paragony grozy. Tyle zapłacisz za szparagi
O mały włos się nacięliśmy. Trzeba być czujnym — mówi mężczyzna.
Pan Jędrzej dostrzegł mały druczek na dole menu. Okazało się, że restauracja na Rynku automatycznie dolicza opłatę serwisową. "Gwarantując profesjonalny serwis pozwalamy sobie doliczyć 10 proc. do rachunku" — można przeczytać na karcie.
Nie dość, że życzą sobie za dwie porcje zwykłego bigosu 90 zł, to miałbym jeszcze dopłacić 9 zł?! Szaleństwo — stwierdził pan Jędrzej.
Mężczyzna powiedział, że wraz z żoną żyją z emerytur i z pieniędzmi jest u nich krucho. Pan Jędrzej nie zdecydował się na zamówienie bigosu z dopłatą.
Jednak w innych restauracjach spotkałoby go pewnie to samo. Ostatnio wiele lokali dolicza pieniądze za serwis. Niektórzy nawet o tym nie informują.
Opłata serwisowa to dodatkowa opłata za obsługę kelnerską. W wielu miejscach jest ona doliczana dopiero gdy do lokalu przychodzi większa grupa gości.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.