Ogień w zakładzie recyklingu tworzyw sztucznych w Richmond we wschodniej Indianie, pojawił się we wtorek. Lokalne władze zapowiadały, że opanowanie sytuacji może zająć nawet kilka dni. Dziś amerykańskie media donoszą, że pożar został już niemal ugaszony. Niestety nie oznacza to końca problemów.
Richmond liczy około 35 000 mieszkańców. Po wybuchu pożaru zarządzono ewakuację ludzi mieszkających w promieniu pół mili od miejsca katastrofy. Sytuacja jest bardzo poważna, ponieważ w okolicy rozniosły się toksyczne opary.
W związku z zagrożeniem okoliczni mieszkańcy (około 2 tys. osób) nadal nie mogą wrócić do swoich domów. Ponadto władze poleciły osobom, które mieszkają w dalszej odległości od zakładu, zachowanie szczególnej ostrożności.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jeżeli wiatr wieje w waszą stronę powinniście zostać w mieszkaniu. Zamknijcie okna i wyłączcie klimatyzacje — zalecono w komunikacie, cytowanym przez Radio ZET.
Lokalne władze wskazują winnego
Na razie nie jest do końca jasne, jak doszło do wybuchu toksycznego pożaru. Burmistrz miasta, Dave Snow, poinformował, że wcześniej władze nakazały właścicielowi zakładu oczyszczenie tego, co uznano za niebezpieczną własność.
Pożar był szokiem dla okolicznych mieszkańców, ale nie dla urzędników, którzy — jak podaje CNN — już od kilku lat wiedzieli, że obiekt stwarza zagrożenie pożarowe.
Wiedzieliśmy, że nie chodzi o to czy, ale kiedy to się stanie - przyznał szef straży pożarnej.
Wdychanie toksycznych oparów może wywołać m.in. problemy z oddychaniem, podrażnienie skóry i oczu. W dodatku gruzy starego obiektu mogą zawierać azbest, który może spowodować raka płuc, a także szereg innych problemów zdrowotnych.