Valentina Milluzzo zmarła 16 października 2016 roku. Do szpitala Cannizzaro w Katanii na Sycylii trafiła pod koniec września. Była wówczas w piątym miesiącu bliźniaczej ciąży.
"Krzyczała z bólu przez 12 godzin"
Przez pierwsze dwa tygodnie stan Valentiny był stabilny, ale sytuacja zmieniła się 15 października. 32-latka zaczęła się gorzej czuć, spadło jej ciśnienie, miała napady wymiotów.
Jeden z płodów obumarł, doszło do poronienia. Lekarze stwierdzili, że drugi płód także obumrze w najbliższym czasie, ale nie chcieli go usunąć. "Dopóki bije serce płodu, nie mogę interweniować" - miał powiedzieć lekarz.
Ciśnienie spadło do 50, miała 34 stopnie temperatury, wyła na łóżku z bólu. Lekarz powiedział nam, że serca dzieci biją coraz słabiej i że niedługo je straci. Poprosiliśmy, by się pospieszyli, by dzieci jak najszybciej się urodziły, by zakończyć jej ból. Valentina krzyczała w nieludzki sposób przez 12 godzin. Jej ostatnie słowa do matki to: 'Mamo, ja umieram - relacjonował dla "La Repubblica" ojciec Valentiny.
Valentina zmarła kilka godzin później na sepsę. Sprawa trafiła do sądu. Proces ruszył w 2019 roku, jednak szpital nie przyznaje się do żadnych zaniedbań medycznych.
Lekarze utrzymują, że aborcja nie była konieczna, ponieważ doszło do naturalnego poronienia. Jeden z pracujących w tym szpitalu lekarzy przyznał, że w większości przypadków specjaliści odmawiają aborcji.
Aborcja we Włoszech jest legalna od 1978 roku, ale lekarz może powołać się na klauzulę sumienia i odmówić. Włoskie media przypomniały historię Valentiny ze względu na śmierć 30-letniej Polki, której także odmówiono aborcji mimo poważnych komplikacji.