Pomoc Ukrainie jest dalej konieczna, ale jest o nią coraz trudniej. Nie dotyczy to wyłącznie politycznych przepychanek, dotyczących przekazywania Ukraińcom broni.
Z ogromnymi trudnościami spotykają się także członkowie fundacji i stowarzyszeń, które organizują zbiórki na rzecz poszkodowanych na wojnie osób. Zapał do wpłat na konta maleje, a przepełnione w przeszłości wózki marketowe z artykułami spożywczymi dla Ukraińców świecą pustkami.
Dobrze wiedzą o tym członkowie Stowarzyszenia Drewa Group. To grupa, która działa od początku wojny. Jej członkowie podkreślają, że początkowy bum na pomoc Ukrainie minął.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety, wpłat jest już mniej. Dużo mniej. Każda kolejna akcja jest trudniejsza. Nie mamy już takich środków, żeby spełniać wszystkie potrzeby - z żalem przyznaje w rozmowie z o2 członek stowarzyszenia Emil Lubowiecki.
Wie co mówi, bo należy do grupy doświadczonych społeczników, na której koncie jest wiele sukcesów. Niedługo na ukraiński front trafi wyspecjalizowana karetka, którą kupują członkowie stowarzyszenia. Mimo problemów, społecznicy zebrani wokół organizacji stworzyli zbiórkę i zakup pojazdu udało się pozyskać kilkaset tysięcy złotych.
Koszt takiej karetki jest różny. Sam 'goły' samochód to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Do tego niezbędne wyposażenie, czyli respirator, nosze, defibrylator - to kolejne tysiące. Dodajmy do tego jeszcze zabudowę techniczną, czyli bezpieczne mocowanie wszystkich systemów w aucie. Z pewnością koszt karetki to ponad 150-200 tysięcy złotych - mówi nam członek stowarzyszenia Emil Lubowiecki.
W trakcie swojej działalności bydgoscy społecznicy zorganizowali 25 akcji pomocowych, Sfinansowali np. sprzęt do w szpitalu w Krzemieńczuku.
Zakupiliśmy sprzęt do ratowania dzieci. Dostarczaliśmy też kamizelki kuloodporne i piecyki dla żołnierzy. Zakupiliśmy wcześniej też trzy samochody. Robiliśmy paczki świąteczne dla domów dziecka. Świece, lampy naftowe. Było tego naprawdę wiele - dodaje Lubowiecki.
Pomagać jest coraz trudniej
Nasz rozmówca zaznacza, że opadający entuzjazm Polaków do pomocy Ukrainie nie dziwi go. Eksperci mówili o tym na początku wojny, ale ich słowa nie przebijały się przez inne informacje. Lubowiecki dodaje, że "ludzie przyzwyczajają się do każdej wojny" i ta nie stanowi wyjątku.
Wskazuje jednak, że przyczyn słabszego zapału do pomocy naszym sąsiadom należy szukać też gdzie indziej. "Wina" rozkłada się - jego zdaniem - na różne grupy społeczne.
Teraz już wojna Ukrainy z Rosją już nie szokuje. Po części wpływa też na to działalność Rosji, która sprawia, że niektórzy nie chcą już pomagać. Chodzi o propagandę - tłumaczy działacz społeczny z Bydgoszczy.
- Niektórzy Ukraińcy nie są np. chętni do odbycia służby wojskowej, co obniża społeczne zaufanie do nich. Nie można jednak generalizować. Pytam często sceptyków, czy zdają sobie sprawę, że u nas też mogłoby być podobnie - dodaje członek Stowarzyszenia Drewa Group.
Społecznik zachęca, byśmy pamiętali, że "dziś cała Europa jest w momencie zagrożenia".
Wyciągajmy lekcję z historii. Ukraińcy walczą o wolną Europę - kończy Lubowiecki w rozmowie z o2.pl
Psycholog mówi o normalnym zjawisku społecznym. "Nie wyróżniamy się sposób innych"
Eksperci uważają, że efekt słabnącego entuzjazmu nie jest niczym zaskakującym. Dotyczy nie tylko Polaków, ale też wielu nacji na całym świecie. Co więcej, nie jest powiązany wyłącznie z pomocą Ukrainie.
Gdyby finał WOŚP trwał nieprzerwanie przez dwa lata, nasza chęć pomocy szybko by wygasła - mówi psycholog Sylwia Ćwiklińska.
Specjalistka z zakresu psychologii dodaje też, że coraz większe znaczenie ma efekt uogólniania. W przypadku Ukraińców, zaczynamy przypisywać cechy napotkanych uchodźców, całej nacji, co odbija się na chęci pomocy.
Lubimy uogólniać. Przypisujemy cechy jednej osoby, wszystkim. Z psychologii społecznej wynika jednak, że jest to normalne zjawisko. Poznajemy grupę osób z miasta A i na jej podstawie kształtujemy sobie zdanie o wszystkich mieszkańcach tej miejscowości. Dotyczy to też narodowości czy grup społecznych - wyjaśnia Ćwiklińska.
Psycholog wskazuje, że "zjawisko uogólniania nie jest wcale przypisane do Polaków", a przykładem są stereotypy na nasz temat, dominujące do niedawna na zachodzie Europy. Z kolei dseparowanie od działań wojennych i chęć normalnego życia to natomiast efekt samoobrony stosowanej przez nasz organizm.
Mało kto kupuje już maski przeciwgazowe czy papier toaletowy na zapas. Uspokoiliśmy się, przyzwyczajamy się do sytuacji. Nasz umysł włącza tryb ochrony, bo inaczej moglibyśmy zacząć popadać w paranoję. To normalne - tłumaczy nam Sylwia Ćwiklińska.
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl