Anna Winkler| 

Zima na Syberii. Do czego walczący posuwali się, by przetrwać?

Członkowie komitetu rewolucyjnego "losowo zabijali jednego po drugim i żywili się ich mięsem". Gdy wpadli w ręce wroga, to im żywcem rozcięto brzuchy, a "kiszki rozwieszono na ścianach". Podczas syberyjskiej zimy dla nikogo nie było litości.

Zima na Syberii. Do czego walczący posuwali się, by przetrwać?
Oddział bolszewicki w czasie wojny domowej (Domena publiczna)

Chyba nikt, kto walczył w rosyjskiej wojnie domowej nie ufał syberyjskiej zimie tak bardzo, jak generał Władimir Kappel, służący po stronie "białych", przeciwstawiających się nowemu, bolszewickiemu reżimowi.

Gdy w styczniu 1920 roku jego wojska musiały wycofywać się pod naporem czerwonych, postanowił przyspieszyć odwrót, obierając sobie za ścieżki… zamarznięte rzeki. Najpierw Jenisej, następnie Kan.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Dramatyczne nagranie z Awdijiwki. Rosyjski pocisk spadł tuż obok

Liczył na to, że na lodzie łatwiej pozbędzie się bolszewickiego ogona, a przy okazji uzupełni zapasy żywności, wchodząc do wiosek położonych w oddaleniu od linii kolejowych. Ale podobnie jak niezliczonym generałom na przestrzeni wieków, i jemu mróz pokrzyżował plany.

"Mimo temperatur sięgających nawet 50 stopni poniżej zera, lód na rzece pozostał uparcie cienki" – opowiada historyk Jonathan D. Smele.

"Trasa po rzece Kan musiała zostać porzucona, bo mnóstwo ludzi i koni stracono przez niepewny lód. Sam Kappel w pewnym momencie zanurzył się aż po pas w mroźnym strumieniu". Generał odmroził sobie nogi i nabawił się zapalenia płuc, które niedługo później doprowadziło do jego śmierci.

Najgroźniejszy przeciwnik

Kappel, wyruszając w marsz, nazwany później Wielkim Syberyjskim Marszem Lodowym, uznał, że od starcia z bolszewikami woli walkę z mrozem. Biali już wcześniej wpadli w podobną pułapkę, ratując się ucieczką po upadku Omska w połowie listopada 1919 roku.

[Po upadku miasta – przyp. A.W.] front załamał się, przy trzydziestostopniowych mrozach wojska i uciekinierzy ewakuowali się zapchaną eszelonami magistralą transsyberyjską. Brakowało parowozów, a dla tych, które były, brakowało węgla, powstawały ciągnące się na dziesiątki wiorst korki.
Składy całymi dobami stały na bocznych torach albo między stacjami. Opowiadano niesamowite historie o zastygłych w tajdze, zaniesionych śniegiem pociągach wypełnionych zamarzniętymi zwłokami pasażerów.

Józefowicz podkreśla, że zwłaszcza pod koniec konfliktu "najgroźniejszym wrogiem był nie przeciwnik, lecz mróz". Jest w tym pewna przesada – to przecież właśnie obawa przed okrucieństwami, których dopuszczały się obie strony konfliktu, sprawiała, że słabsi decydowali się raczej na ucieczkę przez syberyjską zimę, niż na zakończoną pewną klęską konfrontację.

"Kawałki futra wpychaliśmy w rozporki"

Czy w czasie przemarszu przy kilkudziesięciostopniowym mrozie można było jakoś się zabezpieczyć? Pod pewnymi względami – nie. Odmrożenia uszu, nosa, rąk i nóg mieli praktycznie wszyscy. Zresztą nie tylko. Józefowicz w książce Zimowa droga relacjonuje, jak wyglądała droga oddziału czerwonych do miasteczka Amga pod Jakuckiem w początkach 1923 roku:

"Mróz zajrzał w spodnie — opowiada uczestnik marszu (…) — trzeba było rozciąć jedną kołdrę. Kawałki futra wpychaliśmy w rozporki" (…). Odmrożenie narządów płciowych to jedno z najczęstszych obrażeń po obydwu stronach.

Stopy często owijano z kolei skórami, by jako tako uchronić je przed zimą. Na obuwie nie każdy mógł sobie pozwolić – zwłaszcza w czasach wojennych.

"Jedzą mewy, wrony, kaczki"

Ale syberyjska zima zabijała nie tylko mrozem. Gdy drogi stawały się nieprzejezdne, a rzeki skuwał lód, uniemożliwiając tym samym przepływ statków, coraz trudniej było o odpowiednie zaopatrzenie.

W tragicznej sytuacji aprowizacyjnej znalazł się późną jesienią 1923 roku Anatolij Piepielajew, biały generał, który poprowadził ostatnią wielką kampanię przeciwko bolszewikom. On i jego ludzie utknęli w Nielkanie, niewielkiej wsi w Jakucji, opuszczonej wcześniej przez miejscową ludność.

Ich skromne zapasy bardzo szybko zaczęły się kończyć – a na posiłki nie było co liczyć, zanim nie ustaliła się droga zimowa, co zwykle następowało dopiero w grudniu.

W międzyczasie wszelkie zapasy można było wozić tylko "w jukach, po górskich ścieżkach, przez bagna i nieprzebytą tajgę" – jak Piepielajew skarżył się w liście do żony. Dalej zaś pisał:

Już odczuwamy głód, mąki nie bywa po dwa, trzy dni, nie ma słodu, drożdży i nawet soli. Wielu osłabło, szczególnie inteligenci oficerowie. Żołnierze znoszą to lepiej. Jedzą mewy, wrony, kaczki. Ja, oczywiście, mam lepsze warunki, każdego dnia któryś z żołnierzy przyniesie to jarząbka, to kaczkę.

Psy, koty i galareta z końskiej skóry

Opis białego generała był – na potrzeby żony – bardzo złagodzony. Jego ludzie po zjedzeniu kilku ostatnich wychudłych koni sięgali po wszystko, co tylko dało się spożyć. Na pierwszy rzut poszły okoliczne psy i koty.

Później zabrano się za resztki. Z końskiej skóry robiono galaretę, a skórzane obicie drzwi posłużyło jako baza do gotowania zupy. Tylko czasem wzbogacano ten żart z diety odrobiną mięsa renifera, zdobywanego z pomocą lokalnej ludności – Tunguzów.

W tym przypadku ratunek przybył na czas. W innych jednak głodujące oddziały, uwięzione przez mróz, traciły resztki człowieczeństwa.

Straszny los spotkał członków komitetu rewolucyjnego z Ochocka, którzy wraz z grupą robotników portowych znaleźli się w zimie na stacji telegraficznej Ałach-Juń. Doprowadzeni do ostateczności "losowo zabijali jednego po drugim i żywili się ich mięsem" – opisywał później czerwony generał, Iwan Strod.

Zdesperowanych ludzi spotkała zresztą później straszliwa kara. Na stację przybył batalion białych, który zobaczywszy ślady kanibalizmu, urządził tym, którzy zdołali przeżyć, krwawą łaźnię. "Robotników rżnęli nożami, bili kolbami, a członkom komitetu rewolucyjnego »rozcięli żywcem brzuchy i kiszki rozwiesili na ścianach«" – pisze w książce Zimowa droga Józefowicz.

Herbata na wagę złota

W większych miejscowościach o jedzenie było łatwiej, ale tam z kolei w miarę narastania mrozu mnożyła się liczba pospolitych przestępstw. O ich naturze wiele mówią kroniki kryminalne lokalnych gazet. W "Awtonomnoj Jakutii" pełno jest informacji o kradzieży drewna, futer, kołder, rękawic… i herbaty.

Jak bardzo w czasie mrozów cenna była ta ostatnia, przekonał się według obiegowej opowiastki pewien czerwony żołnierz, pojmany przez Sybiraków jeszcze w grudniu 1918 roku. Jego oddział został rozstrzelany, ale jemu udało się przeżyć. Rozebrany do bielizny, czuł jednak, że zamarza… i postanowił zapukać do drzwi swoich oprawców w poszukiwaniu ciepła!

Pojawienie się wrogiego żołnierza wzbudziło niemałe przerażenie, ostatecznie przywitano go jednak herbatą i pozwolono spać do rana w cieple. Dopiero rano sprawy odzyskały wojenny wymiar i nieszczęśnik został rozstrzelany.

Bibliografia:

Leonid Józefowicz, Zimowa droga. Generał Anatolij Piepielajew i anarchista Iwan Strod w Jakucji. 1922-1923, tłum. Henryk Chłystowski, Noir sur blanc 2020.

Jonathan D. Smele, Civil War in Siberia. The Anti-Bolshevik Government of Admiral Kolchak, 1918-1920, Cambridge University Press 2011.

N. G. O. Pereira, White Siberia. The Politics of Civil War, McGill Queens University Press 1996.

Jonathan D. Smele, The Russian Civil Wars, 1916-1926. Ten Years That Shook the World, Oxford University Press 2016.

Źródło:WielkaHISTORIA.pl
Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić