W latach 70. i 80. straszyli nas Vaderem - mieszanką Hitlera i Kim Ir Sena w czarni. Dziś na pierwszy plan wychodzą arcyłotry sfrustrowane, przeciętne, czasem po prostu śmieszne. Tak jak śmieszna i żałosna może się okazać nasza przyszłość, a nawet nasza zagłada. Kroją nam ją przecież rozpoczynający kadencję frustrat i histeryk Trump, czy safandułowata niszczycielka europejskiej stabilności Theresa May.
„Łotr 1” to, w największym skrócie, powrót starych, dobrych "Star warsów" à la moderne. Nie chodzi tylko o filmową formę czy jakość efektów specjalnych. Jest w najnowszym spinoffie „Gwiezdnych wojen” coś, co mówi nam o współczesności szczególnie wiele. To sposób, w jaki skonstruowano postać głównego złoczyńcy.
Dyrektor Krennic to szef imperialnych badań nad nowoczesną bronią. Jest niby groźny, ale daleko mu przecież do mrocznej potęgi lorda Vadera. Niby okrutny, ale zwykle wyraża to okrucieństwo bardziej we wrzaskach i groźnych minach niż starym, dobrym ludobójstwie (rozstrzelanie inżynierów przynosi właściwie ulgę; oto choć jeden element wraca na właściwe miejsce). A już na pewno, miotany między admirałami a politycznym kierownictwem, nie ma żadnej realnej władzy. Krennic jest po prostu technokratą, korporacyjnym egzekutiwem średniego szczebla.
*To był pomysł genialny w swej prostocie. * Krennic jest bowiem, w całej swej rozkosznej dupowatości, superłotrem znacznie bardziej przerażającym od lorda Vadera czy Imperatora. Jest bowiem kimś, kogo spotykamy nieustannie i każdego dnia. Irytującym dyrektorem szkoły. Wyższościowym szefem – półkretynem, którego nie sposób wywalić, bo to pupil prezesa. Jest też – a może przede wszystkim – politykiem. Facetem (albo babą, to bez znaczenia), od którego zależy nasze życie. A że nie ma już Hitlerów i Stalinów, że politycznymi superłotrami zostają postaci kuriozalne i potykające się o własne nogi, to ich reprezentacja w popkulturze zaczyna wyglądać podobnie.
Dlatego superłotrem w „Przebudzeniu mocy” był rozhisteryzowany hipster. Czyli niepewny siebie gówniarz Kylo Ren. Czy nie przypomina pozbawionego kontroli nad sobą, agresywnego Trumpa, czy nadętego lidera włoskich populistów, Beppe Grillo? Dyrektor Krennic to z kolei nudny, acz przerażający, technokrata. Odpowiednik Viktora Orbana, Norberta Hofera, czy blondwłosego lidera holenderskiej prawicy Geerta Vildersa. Albo Theresy May, najgorszej bodaj z europejskich superłotrów, która z wdziękiem sekretarki dyrektora peerelowskiej spółdzielni i wbrew własnym poglądom rozbiera jedyną gwarancję naszej stabilności i względnego dobrobytu – Unię Europejską. Miała upaść z powodu globalnego konfliktu. Upada, bo tchórzliwa konformistka nie umie być tym kim powinna – odpowiedzialnym liderem globalnego mocarstwa.
Dyrektor Krennic to wyraz naszych najsilniejszych codziennych lęków. Takie to bowiem czasy – lata totalnego banału, w których nie można śnić już nawet o efektownej zagładzie. Jeszcze 30 lat temu straszono na lekcjach przysposobienia obronnego wybuchającymi atomówkami, każąc w razie ataku „nakryć głowę rękoma i położyć się nogami w kierunku wybuchu”.
Dziś boimy się czegoś zupełnie innego. W Nevadzie zmarła pierwsza osoba zakażona bakteriami, na które nie działał żaden lek znany medycynie. Na naszych oczach podpisywany jest na nas wyrok: nadużywanie antybiotyków, także w przemysłowej produkcji zwierzęcej. Tak jak nie będzie nami rządził żaden Hitler, a co najwyżej odpowiednik londyńskiej Tereski, tak i nie zabije nas żadna atomowa bomba, ani żadna obca inwazja. Umrzemy od banalnych infekcji, które jeszcze dziś można wyleczyć w kilka dni. Nie zdziwię się, jeśli akcja kolejnej części „Gwiezdnych wojen” toczyć się będzie między kosmicznym szpitalem a domem złośliwych starców.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Michał Zygmunt specjalnie dla o2
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.