Reportaż ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii”.
"Chcę napisać o rodzinach osób bezdomnych. Znacie kogoś takiego?” – post tej treści zamieszczam parę miesięcy temu w sieci. Natychmiast dostaję kilka wiadomości, większość od bliskich mi ludzi: Mój stryj, mój brat, nasz przyjaciel – piszą. "Mieszka na ulicy”, "umarł gdzieś na melinie”, "nic o nim nie wiemy”, "widuję go czasem”. Spotykam się z Markiem, Agnieszką i Adamem. W różnym wieku, z różnych miast, nic ich nie łączy. Oprócz historii o bracie, który nie miał domu.
Adam. Dom dobry
Film trwa czterdzieści dziewięć sekund. Obraz jest nieostry, kręcony telefonem na dużym zbliżeniu. Wyje syrena. Wóz strażacki z impetem zjeżdża z ulicy na pas zieleni, ostro hamuje przy wraku samochodu.
Przód i bok auta jest rozorany, zamiast maski i bocznych drzwi – czarna miazga. Strażak jest przy pojeździe w ułamku sekundy, zagląda do środka. Podbiega kolejny, sprawdza z drugiej strony. Odwracają się do kolegów, coś mówią. Rozglądają się. Twarze ratowników są niewyraźne, ale ich ruchy zdradzają niedowierzanie. Jak to możliwe, że kierowca wydostał się z samochodu o własnych siłach? I gdzie, do diabła, jest?
Kilka, może kilkanaście minut wcześniej ulicą Sobieskiego w Warszawie pędzi srebrne volvo. Za kierownicą siedzi Piotr. Na liczniku może mieć nawet 150 km/h. Nagle uderza w słup. Zarzuca go na pobocze – wzdłuż drogi w kierunku Wilanowa ciągną się pola, eleganckie apartamentowce Miasteczka Wilanów dopiero się rozbudowują.
Cud, że na tej uczęszczanej czteropasmówce nie zahaczył o żadne auto. Samochód wali jeszcze w latarnię i ląduje na trawie. Na mokrej ziemi, między plackami topniejącego śniegu, leżą poskręcane kawałki blachy i fragmenty sprzętu fotograficznego. Nikt nie widzi, jak Piotr wydostaje się z wraku i zaczyna biec przez puste pola.
Szuka go pięćdziesięciu policjantów, razem z nimi – przyjaciele i rodzina. Jest styczeń, szybko robi się ciemno, idą szpalerem i patrzą pod nogi, czy gdzieś nie leży, nie wykrwawia się. Piotr odnajduje się w domu byłej dziewczyny. – Przebiegł kawał miasta, niczego nie pamiętał – mówi Adam, młodszy brat Piotra. I dodaje: – Był początek 2009 roku, Piotrek miał wtenczas dwadzieścia cztery lata, już wtedy było z nim naprawdę źle.
Życie jak z bajki
Jest ich troje, oprócz chłopaków jeszcze najmłodsza siostra. Przyjaciele mówią o ich domu: bajkowy. I zazdroszczą im takich rodziców – trochę hipisów, którzy w samochodzie proszą koleżankę córki: "Odłóż telefon i pogadaj z nami”.
To dom, w którym z dziećmi dużo się rozmawia, traktuje się ich po partnersku, ale bez pobłażania. Piotr jest najstarszy, między braćmi są dwa lata różnicy, tyle co nic. Przyjaciele pamiętają taką historię: Adam jest w gimnazjum. W czasie przerwy odbiera telefon, wybucha płaczem. Kumple patrzą po sobie, w końcu chłopak tłumaczy: "To mama, ktoś pobił Piotrka”. Oberwał za nic – wtedy jeszcze był zdrowy, szedł spokojnie, zaczepiło go kilku wyrostków, miał na sobie koszulkę ze znakiem anarchistów, może za to?
Piotrek trafia do szpitala, ma złamaną szczękę. Adam długo nie może się uspokoić, nie mieści mu się w głowie, że ktoś zrobił krzywdę jego bratu. Kumple z gimnazjum zerkają jeden na drugiego, trochę zmieszani łzami Adama, trochę zazdrośni o to, że bracia mogą być ze sobą tak blisko. Ich mama chyba wyrzuca potem te koszulki Piotrka. Żeby nie kusiły losu.
Kiedy dzieciaki idą do liceum, rodzice pozwalają im przeprowadzić się do Warszawy, a sami zostają w domu na wsi. Bracia i siostra trzymają się razem. Chodzą do różnych szkół, ale mają wspólnych przyjaciół. Piotrek bryluje w towarzystwie. Błyskotliwy, uroczy, otwarty. Potrafi w kilka chwil zjednać sobie ludzi.
Wciąga się w fotografię, eksperymentuje, zakłada z kumplami kolektyw fotograficzny. Jeżdżą razem na plenery. Podczas jednego z nich spotyka drużynę strażacką i już po minucie ustawia ją do wspólnego zdjęcia, notuje w telefonie numery do strażaków, jakby się znali pół życia. Ma ciekawe pomysły – przyjaciele, z którymi fotografuje, to esteci, dbają o każdy szczegół kadru. On sięga po telefon i robi nim zdjęcia, podoba mu się efekt. "To będzie kiedyś normalka” – mówi.
Zapisuje się na egzamin do Instytutu Twórczej Fotografii w czeskiej Opawie. Kilka dni przed złożeniem dokumentów wciąż nie ma pomysłu na zdjęcia, które zaprezentuje komisji. Przyjaciel radzi mu, żeby zrobił coś, co będzie zamkniętą całością, opowieścią, w stylu "Człowiek i jego klucze” – rzuca od niechcenia, trzymając w ręku klucze od mieszkania, z którego właśnie wychodzą.
Kilku Piotrków
Piotrek podchwytuje pomysł, w kilka dni robi zdjęcia, kompletnie abstrakcyjny temat w jego interpretacji nabiera życia. Przechodzi kolejny etap rekrutacji, jedzie na rozmowę kwalifikacyjną – i nic z tego nie wychodzi, bo kompletnie nie potrafi obronić swojego projektu, jakby mu nagle zobojętniał.
Już wtedy wydaje się, że jest kilku Piotrków. Tylko wciąż nie wiadomo, czy to jego charakter, styl, poza – czy pierwsze objawy choroby. Z jednej strony nie dba o wygląd, może przez tydzień chodzić boso po mieście, ubiera się niechlujnie, nie przychodzi na umówione spotkania. Z drugiej – w naprawdę ważnej sprawie potrafi rzucić wszystko, by pomóc bliskim.
– Nie wiem, dlaczego Piotr jest dzisiaj na ulicy. Przecież jesteśmy wszyscy z jednego domu – mówi Adam. Jedno wie na pewno: od zaufania rodziców i picia browarów z kolegami nie zostaje się bezdomnym.
Trzy rysy
Adam pamięta, że pierwsze rysy pojawiają się na początku studiów. Drobne, jak ślady pęknięć na tafli lodu.
Rysa pierwsza: imprezują, jak wszyscy, mają wspólne środowisko – trochę artyści, trochę anarchiści. Ale w poniedziałek po imprezie Adam wstaje z łóżka i idzie na zajęcia, a Piotrek zawala wykłady, spotkania, zlecenia. A jak wstaje, otwiera kolejne piwo.
Z tym piwem potrafi wszystkich nieźle oszukać. Może wypić naprawdę dużo i nic po nim nie widać. Ktoś inny leżałby dawno pod stołem, a on jak gdyby nigdy nic sięga po kolejną puszkę. I nadal jest sobą – Piotrkiem, który bryluje wśród kumpli, spędza godziny w ciemni fotograficznej i lubi prowadzić auto. Do czasu. Najpierw sporadycznie, a potem coraz częściej zajmuje w nim siedzenie pasażera. "Ty prowadź” mówi do kumpla. Jeszcze wtedy myśli racjonalnie. Piłeś, nie jedź.
Rysa druga: Piotrek zawala studia, ale winę zrzuca na wykładowców. "To idioci” – mówi. Studiuje fotografię w Poznaniu – nie zalicza semestru. Przenosi się na informatykę do Wrocławia – tej też nie kończy, przyjaciele odwiedzają go tam i widzą, jak ze studenckiego mieszkania zrobił melinę.
Coraz częściej jest agresywny, zaczyna tracić kontrolę nad emocjami. Po pijaku wyzywa kumpli i brata, zaczynają się szarpaniny. Adam namawia Piotra na spotkanie AA. Ten zgadza się, ale tylko pod warunkiem, że pójdą tam razem.
"To ty masz problem” – mówi do Adama. Na mityngu drwi z brata, obraca wszystko w żart. – Czułem się idiotycznie, w ogóle nie powinno mnie tam być. Piotrek zrzucił na mnie całą odpowiedzialność, mówił, że to ja wymagam leczenia – opowiada Adam.
Rysa trzecia: pewnej nocy Piotrek, kompletnie pijany i pokrwawiony, trafia do mieszkania przyjaciół. Mówi, że pobili go ochroniarze w supermarkecie, twierdzi, że niczego nie ukradł, znowu jest agresywny. W końcu zasypia na kanapie, chłopaki dzwonią do Adama, a ten ściąga do Warszawy rodziców. Są w szoku. Pierwszy raz widzą syna w takim stanie.
Pakują go do samochodu i wywożą na wieś. Tam Piotrek próbuje się zabić. To znaczy tak im się potem będzie wydawało, najpierw zobaczą urwany sznur na gałęzi i siny ślad po pętli na szyi.
Rysy łączą się, słychać trzaski, lód pęka, załamuje się. Wpada pod niego cała rodzina.
Diagnoza
Mniej więcej wtedy pojawia się diagnoza: Piotrek cierpi na schizofrenię. I z tą schizofrenią stacza się jak po równi pochyłej. Chorobę podlewa wódką, nie chce słyszeć o leczeniu, wpada w kolejne manie. Po pijaku gubi rzeczy i oskarża przyjaciół, że go okradają. Przychodzi do Adama, "Chodź na fajkę” – prosi. A potem: "Wyglądasz jak pedał”. Albo dostrzega brata przez okno kawiarni, wchodzi i zaczyna go wyzywać.
Zmienia się fizycznie, obrasta brudem, właściwie nie trzeźwieje. Nie wiadomo, gdzie sypia, co je. Rodzice długo walczą: próbują go hospitalizować, przyjmują w domu, dają pieniądze. Mija kilka lat, pięć, może siedem, kiedy mama w końcu przestaje wpuszczać syna do domu.
Piotr ma czasem jakieś przebłyski świadomości. Spotyka na ulicy bliską koleżankę, rozpoznaje ją i pyta o jej chłopaka. Tyle tylko że ona nie jest z tamtym facetem już prawie dziesięć lat. Albo korzysta gdzieś z komputera, może w czyimś mieszkaniu lub w kawiarence i pisze do przyjaciela: "Oddaj mi moje pieniądze, skurw...”.
Adam: – Piotrek wygląda okropnie. Nieogolony, prawie łysy, resztka włosów sterczy mu w strąkach. Jest obdarty, brudny, ma twarz spaloną słońcem, ślady po jakiejś bójce, na nogach rany. Dlatego nie ma takiej opcji, żebym wyszedł do ludzi w podartych spodniach, niechlujnie ubrany. Boję się, że ktoś pomyśli o nas: rodzina meneli. Nie wiem, jak on jest w stanie przeżyć kolejne zimy. Ja stanę przy uchylonym oknie i prawie mam zapalenie płuc, a ten łazi na mrozie bez kurtki, z gołą głową – i nic. Nie wiem, gdzie śpi. Kiedyś mówił, że nie chodzi do noclegowni, bo nie będzie spał między żulami. On tak powiedział, wyobrażasz to sobie?! – opowiada.
I dodaje: – Zamykam oczy i widzę obraz dzisiejszego Piotrka. A przecież on się taki nie urodził.
Pytam Adama, czy jego siostra i rodzice zgodziliby się ze mną porozmawiać. Mówi, że ich zapyta, myśli, że nic nie stoi na przeszkodzie. Więcej do tego tematu nie wracamy. Czuję, że nie mam prawa naciskać na spotkanie, szanuję tę milczącą odmowę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.