Reportaż ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii”.
Czekanie to zerkanie na mijanych na ulicy bezdomnych, doszukiwanie się znajomych rysów. Lęk, gdy złapie mróz – czy on przetrwa tę noc bezpiecznie. Nadzieja, kiedy odzywa się telefon – może znów trafił do szpitala i dzwonią, że podał ten numer, że chce się skontaktować. Modlitwa to cisza w głowie, spokój, najważniejsza rozmowa – z tym, któremu ufa najmocniej. I który już dwa razy dał jej znak, że dobrze słyszy, o co Agnieszka się modli.
Przedtem
Romek jest osiem lat młodszy od Agnieszki. To jej przyrodni brat, mają wspólną mamę. Już w przedszkolu odstaje od rówieśników. Jest wycofany, wolniej się uczy, w końcu zostaje u niego zdiagnozowane lekkie upośledzenie.
Kiedy dorasta, przenosi się do szkoły specjalnej. Mama tego nie akceptuje, chce, by syn równał w górę, a taka szkoła jej zdaniem tylko go osłabi.
– Być może fakt, że mój brat nigdy i w niczym nie był w stanie dotrzymać kroku rówieśnikom, powodował u niego duży stres – mówi Agnieszka. – Dopiero szkoła specjalna dała mu szansę na pierwsze sukcesy – dodaje. I nie wiadomo, na ile to kwestia choroby, a na ile nabytej bezradności i lęku, żeby znowu ktoś nie powiedział, że jest za słaby, za głupi.
Mama dba o Romka do końca życia. W ostatniej woli czyni odpowiedzialnymi za syna wiele osób: Agnieszkę, swoją siostrę, ciotkę, wuja. Po jej śmierci dwudziestosześcioletni chłopak zostaje w mieszkaniu, które dzielili.
Wtedy
Agnieszka wpada tam w tygodniu – posprzątać, przeprać, ugotować. Widzi, że Romek coraz gorzej sobie radzi: pije, zarasta brudem, kolejni lokatorzy, którzy podnajmują drugi pokój, rezygnują.
W końcu rodzina podejmuje decyzję: mieszkanie po mamie zostaje sprzedane. Agnieszka i jej mąż wynajmują Romkowi kawalerkę, kilka przecznic od miejsca, gdzie sami mieszkają. Wtedy, zimą, Romek znika po raz pierwszy.
Po trzech tygodniach Agnieszka odbiera telefon. To szpital. Romek tam jest, ma odmrożenia, lekarzom podaje jej numer telefonu.
– Pamiętam, że szłam do niego w śniegu i płakałam. Mój syn był po przeszczepie wątroby. Dom musiał być sterylnie czysty, nie wchodziło w grę, żebym wzięła do siebie brudnego, pijącego Romka, to było dla synka śmiertelnie niebezpieczne. Płakałam i się modliłam. Jestem chrześcijanką ewangeliczną, ochrzciłam się jako dorosła osoba – mówi Agnieszka.
– Niedługo potem, kiedy Romek był jeszcze w szpitalu, zadzwonił do mnie kolega ze zboru. I to był pierwszy znak od Boga – opowiada. Znajomy mówi jej, że osiemdziesiąt kilometrów od Poznania jest ośrodek, w którym pomagają takim ludziom jak Romek. Zna tam dyrektora, daje Agnieszce numer. Prosto ze szpitala Romek trafia do Błońska, do ośrodka "Pomocna dłoń”.
Mija dziesięć lat. Romek mieszka w "Pomocnej dłoni”, radzi sobie, nie pije. W ośrodku poznaje kobietę, chce się żenić. Część bliskich wyraża wątpliwości, czy ten związek ma przyszłość, ale Agnieszka mówi w końcu: "To dorosły mężczyzna, ma prawo do miłości”.
Jego narzeczona mieszka w ośrodku z kilkuletnim synem. Romek uczy się, jak przy nim pomagać: o której śniadanie, kiedy czas na bajkę i kąpiel, że dziecku trzeba ugotować i pościelić łóżko. Wkrótce po zaręczynach okazuje się, że narzeczona Romka jest chora. Nieoperowalny nowotwór miednicy. Kobieta zostaje umieszczona w hospicjum.
W dniu jej wyjazdu z ośrodka Romek widzi ją po raz ostatni. Tak się składa, że hospicjum znajduje się w tej samej miejscowości, w której mieszka Agnieszka.
– Przychodziłam do niej, pomagałam, na ile potrafiłam i na ile tego potrzebowała. Pomyślałam nawet, że pomogę jej się przygotować na odejście, ale ona tego nie chciała. Mówiła tylko o rzeczach codziennych: co jej ugotować, co przynieść.
Dwa miesiące przed ślubem narzeczona Romka umiera. On sam jedzie na pogrzeb razem z dyrektorem ośrodka, w którym wspólnie mieszkali. Jej synek trafia do domu dziecka. Romek nie ma żadnych praw do chłopca, a nawet gdyby miał, to przecież nie wystarczy. Umie zrobić kanapki i pościelić łóżko, ale nie potrafiłby dać dziecku nic więcej. Romek nie mówi o swoich uczuciach, ale Agnieszka wie, że cierpi po stracie.
I wtedy przychodzą do niego świadkowie Jehowy. Znika po raz drugi. Na dwa lata. Przez ten czas nic – żadnego śladu, sygnału, że żyje, prośby o pomoc. Do czasu, aż Bóg daje Agnieszce drugi znak.
Romek ponownie trafia do szpitala, ma poważne odmrożenia, traci po połowie każdej stopy. Tym razem nie podaje swojego nazwiska, nie chce nikogo zawiadamiać. Szpital leczy Romka i automatycznie kieruje go do Błońska – do tego samego ośrodka, w którym mieszkał wcześniej, a który podczas jego dwuletniej nieobecności wyspecjalizował się w pomocy osobom z niepełnosprawnościami.
Romek trafia tam jako N.N. W Błońsku mówią "znamy go”. Dzwonią do Agnieszki, która natychmiast przyjeżdża. Wchodzi do pokoju brata.
Potem
– Popatrzyłam na niego i powiedziałam: "Romek, ty do mnie zawsze możesz przyjść, bo cię kocham”. I wtedy pierwszy raz to zobaczyłam – błysk w oku, drgnięcie mięśni, jakby jego skorupa lekko pękła.
Nie wiadomo, co robił przez te dwa lata. – Wiemy, że znów pił i świadkowie Jehowy dość szybko się go pozbyli. On wydaje się bardzo nieporadny, ale jakoś przetrwał ten czas. Kombinował jedzenie, miejsce do spania, jakieś ubranie. Dramat Romka polega na tym, że on jest za mądry na rentę, a zbyt upośledzony na pracę. To dobry, prosty człowiek. Bierze życie takim, jakie jest, nie mocuje się z nim. Nie mam ciepłej wody – będę miał zimną. Nie mam butów – będę chodził w kapciach. Potrafi się dostosować.
Agnieszka pokazuje mi w telefonie zdjęcie brata. Szczupły, jasne oczy, patrzy w obiektyw, uśmiecha się lekko. Dawny Romek kuliłby się, uciekał wzrokiem. Dzisiaj nadal mieszka w Błońsku. Nie pije.
Agnieszka odwiedza go regularnie. Towarzyszy jej syn – on także kilka lat temu się nawrócił. W pewnym momencie Romek sam prosi o modlitwę, dołącza do nich. – Ewangelia zaistniała w życiu Romka w sposób rzeczywisty i dość dosłowny. Nawrócił się na nią, mając już amputowane stopy, a jest przecież napisane u Marka: "I jeśli twoja noga jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie chromym wejść do życia, niż z dwiema nogami być wrzuconym do piekła”.
Agnieszka mówi Romkowi: "Nie musimy zawsze się modlić, możemy do ciebie przyjechać ot tak”. Ale Romek prosi, więc wyciągają Pismo Święte.
Kiedy jakiś fragment szczególnie go poruszy, kiwa głową i mówi: "O! To, to...!”. Ożywił się. Wychodzi z inicjatywą, pyta na przykład, czy zaparzyć im herbaty. Kiedyś nie do pomyślenia.
Czasem udziela rad: "Za dużo na siebie bierzesz” – mówi do siostrzeńca. Słyszeć takie słowa od kogoś, kto przez większość życia kulił się w sobie, unikał wzroku innych i odpowiadał półsłówkami – to więcej, niż Agnieszka mogła sobie wymarzyć.
– Dom traci się najpierw w głowie. I w pierwszym rzędzie w głowie trzeba go sobie odbudować – mówi.
Do Romka zbliża się także druga siostra. Agnieszka, mimo że do tej pory cały ciężar troski o brata spoczywał na niej, nie ma do niej żalu.
– Kiedy z Romkiem były kłopoty, ona miała trudny czas, czwórkę małych dzieci, nie mogła zajmować się jeszcze bratem – opowiada. – Dziś sama o niego pyta, odwiedza go, myśli o nim. Ale mam wrażenie, że większość naszej rodziny o nim zapomniała. Kiedy są jakieś imprezy, spotkania, myślę: A Romek? Zaproście go! Przez to, jaki jest, stał się dla innych niewidzialny.
Przeczytaj też:
Bracia bezdomni. "Brata Marka zabrał ogień. Brata Agnieszki uratował Jezus"
Bracia bezdomni cz. 2. "Może lepiej, że umarł. Strasznie się męczył"
Reportaż ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii”.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.