Historia jak z filmu. W dodatku z happy endem. Nastolatek pracował jako dozorca pływających chat zwanych "rompong". Do zadań chłopaka należało zapalanie lamp, które przyciągały ryby do zainstalowanych na tratwach pułapek. Pod nadzorem nastolatka znajdowało się około 50 takich jednostek.
Tratwy były zacumowane 125 km od brzegu. Raz w tygodniu Aldi był odwiedzany przez rodzinę z Sulawesi w Indonezji. Bliscy zabierali na brzeg zawartość pułapek i uzupełniali jego zapasy. Pewnego dnia jednak Aldi zniknął a wraz z nim jedna z pływających chat.
W połowie lipca silny wiatr zerwał liny i porwał tratwę Aldiego na ocean. Chłopak miał zapasów tylko na kilka dni. Przeżył bo się nie poddał – łowił ryby i gotował je paląc fragmenty tratwy. By nie umrzeć z odwodnienia pił morską wodę, którą filtrował przez własne ubrania. W trakcie tej codziennej walki wielokrotnie myślał o samobójstwie.
Myślałem, że tam umrę. Był taki moment, że chciałem po prostu wskoczyć do oceanu. Jednak rodzice uczyli mnie, że w chwilach zwątpienia należy się modlić. Miałem ze sobą biblię, więc by odgonić czarne myśli, zaczynałem modlitwę - mówił w wywiadzie dla "Jakarta Post".
Trudno się dziwiąc, że chłopak walczył z poczuciem beznadziei. Zanim uratował go statek pod panamską banderą, minęło go około 10 innych jednostek. Żadna z nich nie reagowała na jego wezwania.
Chłopak ma teraz swoje 5 minut sławy. Po tym jak 8 września dostał się na pokład MV Arpeggio lokalne media chętnie zapraszają go na wywiady.
_Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.