To nie jest tak, że mam węża w kieszeni. Wręcz odwrotnie. Jestem wyznawcą, uważanej przez niektórych za skrajną, zasady, że skoro "stać cię na samochód, to powinno być stać cię na płacenie za parking". Dalej idą już chyba tylko w Tokio, gdzie nie można kupić auta, jeśli... nie ma się dla niego miejsca parkingowego. Gdy widzę auta sąsiadów rozjeżdżających trawniki, budzi się we mnie duch tokijskiego samuraja...
Ale do rzeczy, a było to tak: wybraliśmy się z rodziną do przepięknego miasta Hel tam, gdzie "zaczyna się Polska". Wynajęliśmy mieszkanie na byłym wojskowym osiedlu i... zauważyliśmy parkometry. Stały tam niemal przy każdej, nawet najmniejszej osiedlowej uliczce. Trzeba płacić, wyjścia nie ma. 3 złote za godzinę, no chyba że od razu za całą dobę - wtedy 20 zł.
Wyjmuję kartę, chcę zapłacić od razu za cały pobyt, ale... nie tak szybko. Parkometr nie ma czytnika do kart. No nic, mam jeszcze ostatnią stówkę w portfelu. Też nie, nie ma gdzie jej włożyć. Maszyna przyjmuje tylko drobniaki.
Pędzę do marketu, potem do kiosku, apteki. Nie chcą albo nie mają rozmienić. Kupuję bułki w piekarni, niestety w moniakach wydają tylko 20 zł. Starczy na dobę. No ale znowu trzeba biec. Z oddali widzę bowiem panów z aparatami, którzy robią zdjęcia autom bez kwitka. A wtedy kara, mandat - wiadomo. Rozmawiam z nimi chwilę.
- W budynku, w którym jest straż miejska może pan przecież kupić abonament i problem z głowy - budzą we mnie nadzieję, że będę mógł na urlopie odetchnąć, pozbywając się codziennej nerwicy natręctwa wrzucania 20 złotych, w drobnych, do parkometru. A 20 zł gdzieś wcześniej trzeba wybiegać.
Następnego dnia zadowolony wybieram się do urzędu. Jedeń dzień opłacony, w międzyczasie jest święto (za święta i weekendy się nie płaci), dlatego: proszę abonament na 3 doby. - To wykluczone, abonament można wykupić minimum na tydzień - informuje mnie pani. No szlag! A ci z tymi aparatami od mandatów właśnie ruszają w miasto. To ja ich wyprzedzam, po schodach, szybko i biegnę żebrać o kolejną rozmiankę.
Zdobyłem piątaka. Wyrok odroczony na prawie 2 godziny. Ale zaraz, ale moment - jak mogłem nie zauważyć. Na parkometrze napisane jest, że można zapłacić aplikacją. No ja głupi! Pół godziny po jej ściągnięciu, zalogowaniu się i takie tam, okazuje się jednak, że nie tak szybko, nie tak prosto. Trzeba zrobić przelew uwierzetelniający. Czas księgowania? Do dwóch dni. Roboczych.
Bieg szaleńca po drobne rusza znowu. W końcu mam, w końcu rozwiązałem problem. Przeciskam się przez tłum w kolejce do fokarium. Tam jest rozmieniarka banknotów, bo biletem na pokaz karmienia zwierzątek są pieciozłotówki, moje wybawienie!
Z sakiewką pełną drobnych, w dobrym humorze i spokoju, dożywam końca urlopu. Już po nim dostaję e-maila: weryfikacja aplikacji nie powiodła się. Oczywiście. Usuwam ją z telefonu.
Wydziwiam z tym oburzaniem się na konieczność posiadania drobnych, przesadzam? Może... Choć z drugiej strony dostaliśmy mnóstwo wiadomości w ramach akcji #wkurzawWakacje, w których Polacy piszą to samo.
- Irytuje mnie brak możliwości płacenia kartą, a do tego "kwaśne" miny sprzedających, że nie mam drobnych. Tylko skąd te drobne brać, jak nikt nie ma wydać? - pytan pani Teresa spędzająca urlop w Dąbkach.
Przeczytaj, co jeszcze #wkurzawWakacje:
A czy ciebie coś zirytowało podczas wakacyjnego wyjazdu? Prześlij nam zgłoszenie przez dziejesie.wp.pl.