Dyrektor sceny operowej we Wrocławiu zarobił w 2017 roku około 600 tysięcy złotych. Kreatywny dyrektor wpadł po kontroli NIK. Wykazała ona, że aż 439 zarobionych tysięcy pochodziło z umów, które dyrektor podpisywał sam ze sobą. Formalnie prowadził bowiem co trzeci koncert.
*Nie przeszkadzało mu to zatrudniać 15 dyrygentów. *Ich umowy były skonstruowane tak, by nie mogli dorabiać w więcej niż 3 dodatkowych przedstawieniach. Dostawali maksymalnie 1500 złotych za każde z nich. Obostrzenia nie dotyczyły dyrektora, który "inkasował" dodatkowe 26 tysięcy złotych miesięcznie.
Wobec stawek przewidzianych w regulaminie wynagrodzenia pracowników opery, stanowiło to równowartość zatrudnienia czterech dyrygentów na podstawie umowy o pracę - stwierdzili kontrolerzy.
Dopiero kontrola NIK ujawniła niegospodarność i naruszenia kodeksu pracy we wrocławskiej operze. Nałęcz-Niesołowski jako szef nie powinien realizować żadnych umów o dzieło. Dyrektor złożył zażalenie. Oskarża szefa NIK - Krzysztofa Kwiatkowskiego o stronniczość, a kontrolerów o brak znajomości swojej pracy. Twierdzi, że podobne sytuacje w przeszłości nikomu nie przeszkadzały.
Praktycznie we wszystkich teatrach operowych i filharmoniach w kraju na pełnych etatach dyrygenckich pozostają jedna lub dwie osoby i taka sama sytuacja ma miejsce w Operze Wrocławskiej. Reszta dyrygentów to artyści gościnni, zapraszani do współpracy - mówi "Gazecie Wyborczej".
*Marszałek województwa dolnośląskiego już zlecił dodatkową kontrolę. * Rzecznik zapowiada wyjaśnienie wszystkich wątpliwości. Unika jednak deklaracji do czasu ujawnienia wyników drugiej kontroli.
NIK ma więcej wątpliwości. Rozliczenie wydatków koncertu "W stronę Niepodległej" opiewające na blisko 31 tysięcy złotych okazało się niezgodne z umową. Rzeczniczka Izby Ksenia Maćczak zapowiada sprawdzenie tych wydatków pod kątem "złamania dyscypliny finansów publicznych".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.