Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...
aktualizacja 

"Dzieje łakomstwa i obżarstwa": szwajcarska kawa z prądem i literaci

4

W o2.pl w ramach cyklu #wczytaj_się prezentujemy wam fragment książki "Dzieje łakomstwa i obżarstwa", z którego nie tylko dowiecie się jaki sekret skrywa "kawa na sposób szwajcarski", ale też jak zrobić barszcz w stylu "demaskatora pup". Tak, to o Gombrowiczu.

"Dzieje łakomstwa i obżarstwa": szwajcarska kawa z prądem i literaci
(iStock.com)

Kto bywał w Genewie, ten wie, że nie ma nic bardziej frywolnego niż kawa na sposób szwajcarski. Do filiżanki wsypuje się czubatą łyżeczkę cukru i zalewa mocną kawą po turecku, z tygielka trzymanego w gorącym piasku (dzisiaj najczęściej jednak z ekspresu), w takiej ilości, żeby kawa ledwie przykryła cukier.

Do tego można dodać tyle samo rozpuszczonej czekolady deserowej lub po prostu dwie kostki. Miesza się i szybko wlewa schnaps (Alte Zwetschek, czyli śliwowicę z węgierek, albo wiśniowy Kirsch), co najmniej drugie tyle, co było kawy. Pije się jednym haustem. Bardzo energetyzujący łyk, świetny po dotleniającej wycieczce.

Obiad w pensjonacie podawano o szesnastej. Hołdowano kuchni francuskiej, więc zapewne był to posiłek wyborny. Koło dwudziestej pierwszej wszyscy pensjonariusze gromadzili się w salonie przy kominku i filiżance herbaty. W dziewiętnastym wieku wierzono, że kawa wyzwala w ludziach dzikie żądze i raczej nie przystoi kobietom, a mężczyznom wieczorami jest wręcz zabroniona, bo może przywieść ich do apopleksji.

Dzisiaj wiadomo, że kawa co najwyżej podnosi tętno i pobudza w sposób umiarkowany, a pić mogą ją nawet dzieci.

Chory na gruźlicę Słowacki czuł się w Szwajcarii względnie dobrze, dużo spacerował i chętnie zażywał kąpieli w Jeziorze Lemańskim. Często jadał poza domem. Bywał na balach, gdzie – zaskoczony swoją kondycją – zadziwiał popisami tanecznymi. Chyba był szczęśliwy. Później to wszystko radykalnie się zmieniło.

Pod koniec życia pisał z Paryża do matki:

„Obiad zaś taki pięć złotych mnie kosztuje, bo go jem u siebie, bo wolę nic nie jeść albo źle jeść, niż duchowi memu ubliżać, włócząc go po publicznych trakteryjerach, gdzie prawdziwie cierpi godność człowieka, wystawiona będąc jak ulicznica na mieszanie się z ludźmi, którzy domu swego nie chcą wyświęcić, a wolą za jadłem chodzić, tak jak chodzą dorywczo za czem gorszem”.

Wyłania się z tego postawa niezmiernie konserwatywna w poglądach.

Swoje gastronomiczne credo Słowacki zawarł w jednym z synowskich listów z roku 1844:

„Albowiem nie o jedzenie chodzi, ale o to, aby kto był zdolny duchem nakarmić i serca przelać ogniem, upoiwszy je z palących kielichów, i stawiać ciągłe święcone pod nieba błękitem… i takim jadłem wiązać ludzi, aby więcej nie rozchodzili się, ale zebrani zostali wiecznie, nie mogąc oderwać się od tego który karmi…”.

Z tej perspektywy wydawać by się mogło, że antyromantyk, dosadny krytyk, Witold Gombrowicz musiał tarzać się w niepospolitym obżarstwie i opilstwie. Nic bardziej mylnego.

Lubił wino i zdarzyło mu się parę razy wyjść chwiejnym krokiem z podrzędnej kawiarni w Buenos Aires, gdzie miał własny stolik i grywał w szachy, zapewne także na pieniądze. Alkohol jednak przeszkadzał w grze, więc raczej nie nadużywał wina, a za wódką nie przepadał.

Jedna z autorek kulinarnych uznała Gombrowicza za zaprzysiężonego herbaciarza, którym wcale nie był. Herbaciarzem lekceważąco przezwała go służba dworska w majątku rodziców, gdzie dorastał. Były to raczej utyskiwania panien podkuchennych, niezadowolonych z ustawicznego parzenia mocnej herbaty dla panicza.

Niewiele osób wie, że w Argentynie Gombrowicz wciąż żył na skraju ubóstwa. Od śmierci głodowej ratowały go stypy pogrzebowe, na które wkradał się wraz z tłumem żałobników. W swych dziennikach nazywał to „arystokratycznym jedzeniem trupa”. Od czasu do czasu, w przypływie gotówki, urozmaicał swą dietę i w dni parzyste jadał jajko na miękko, a w nieparzyste na twardo, poza tym nic więcej.

Wdowa po pisarzu, towarzyszka jego ostatnich lat życia, Rita Gombrowicz, tak charakteryzuje męża:

Mówił, że jedzenie to jedna z rzadkich przyjemności w życiu człowieka chorego. Nie cierpiał koneserów i wybrednych smakoszy. Jadł spokojnie, nie kaprysząc ani w domu, ani w restauracji. Ale interesował się daniami, i choć tego nie okazywał, czuło się, że jest łakomy, a nawet ma pewną obsesję na punkcie jedzenia. W jedzeniu przejawiała się najbardziej jego tęsknota za Polską i dzieciństwem. Nauczył mnie paru polskich potraw. Przez Paczkowskich dostawał torebki z barszczem z Polski”.

Gombrowicz lubił proste smaki takie jak czerwony barszcz z kulebiakiem, młode ziemniaki ze zsiadłym mlekiem, sznycle w sosie cebulowym.

Przepis na czysty barszcz czerwony
Na barszcz w stylu demaskatora „pup” wszelakich potrzebne będą:
1 pęczek włoszczyzny
3 buraki
2 łyżeczki majeranku
2 liście laurowe
4 kulki ziela angielskiego
sól, pieprz, cukier
1/2 l kwasu buraczanego
1 ząbek czosnku

Włoszczyznę i buraki obrać, pokroić i zalać wodą. Do gotujących się warzyw dodać sól, majeranek, ziele angielskie i liście laurowe. Gotować do czasu, aż buraki będą miękkie. Po czym wyjąć je, zetrzeć na tarce o grubych oczkach i ponownie dodać do barszczu. Gotować 20 minut. Pod koniec gotowania dołożyć rozgnieciony ząbek czosnku. Barszcz przecedzić. Wlać kwas buraczany, doprawić solą i cukrem. Po dodaniu kwasu buraczanego nie należy zupy gotować.

Wróćmy teraz do poezji i niepospolitych myśli Gombrowiczowskich:

„Dlaczego nie smakuje mi czysta poezja? Dlaczego? Czyż nie dla tych samych przyczyn, dla których nie smakuje mi cukier w stanie czystym? Cukier nadaje się do osładzania kawy, ale nie do tego, aby go jeść łyżką z talerza jak kaszankę. W poezji czystej, nadmiar poetycznych słów, nadmiar metafor, nadmiar sublimacji, nadmiar, wreszcie, kondensacji i oczyszczenia ze wszelkiego elementu antypoetyckiego, co upodabnia wiersze do chemicznego produktu”.

Nie dajmy się zatem zwieść ludzkiej słabości porządkowania świata, szufladkowania i kategoryzowania. Nie przypisujmy poetom cech wymyślonych. A w kuchni – jak w życiu – ważna jest równowaga. Człowiek, a poeta szczególnie, potrzebuje zarówno kotletów, jak i lekkiego deseru z płatków migdałowych, pracowicie utartych z cukrem.

Wszystkim zatem – bez względu na poglądy – życzę jak najwięcej cukru do osłody prozy życia, a i kaszanki do święta też!

Fragment pochodzi z książki "Dzieje łakomstwa i obżarstwa" Adrianny Stawskiej-Ostaszewskiej

(Materiały prasowe)

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Dziękujemy za Twoją ocenę!

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Które z określeń najlepiej opisują artykuł:
Wybrane dla Ciebie
Zmasowane ataki Izraela na Liban. Ponad 47 zabitych
Ukraiński recydywista w Sopocie. Pokazał policjantom fałszywe prawo jazdy
Trzaskowski: Na spotkania w prekampanii jeżdżę prywatnym samochodem, urlopu nie planuję
Wypadek na roli. Nogę mężczyzny wciągnęła maszyna
PiS ogłosi swojego kandydata na prezydenta. Wiadomo już gdzie
Skrajnie osłabiony senior w Gdańsku. Jej reakcja uratowała życie 71-latka
Estonia. Tysiące niewybuchów na poligonie wojsk NATO
Łatwiejszy dostęp do pomocy psychologicznej dla nastolatków? "Zmiany od dawna oczekiwane"
Wywieźli ponad 600 opon. Smutny widok. "Las to nie wulkanizacja"
Groźny wypadek w Piotrkowie. Samochód wjechał w przystanek
Skandaliczna interwencja w Gdańsku. "Nie jestem zwykłym psem"
"Straszna tragedia". Szkoła żegna 14-letnią Natalię
Wróć na
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem strony Kliknij tutaj, aby wyświetlić