Urzędnicy będą się oczywiście wykręcać, że Europejska Stolica Kultury to odrębna forma organizacyjna, i z współzarządzanym przez samorząd Teatrem Polskim nie ma nic wspólnego. O kompromitacji przesądza jednak brak stanowczej odpowiedzi miejskich władz na prowadzoną przez dawnych partyjnych kolegów z samorządu dewastację jednej z najlepszych scen w Polsce.
Przypomnijmy podstawowe fakty: od 10 lat pod różnymi pretekstami samorząd dolnośląski próbował pozbyć się dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego. Na ogół preteksty były budżetowe. Kultura jest wiecznie niedofinansowana, a lokalny politykier-urzędas ma ją na ogół w głębokim poważaniu.
Urzędasów dolnośląskich nie obchodziło więc, że zgadzając się na ich żądania teatr nie mógłby produkować nowych przedstawień; dla nich ważne było tylko to, że płaciłby rachunki. Tymczasem ekipa Mieszkowskiego zrobiła w Polskim jedną z najlepszych scen Europy, regularnie goszczącą na najważniejszych festiwalach, cieszącą się ponad 90% frekwencją, zapraszającą do pracy gwiazdy polskiej sceny, ale i dającą szanse debiutantom.
Obalić dyrektora udało się dopiero w tym roku pozornie tylko egzotycznej koalicji PO-PSL-PiS. Zbiorowy samorządowy urzędas i pisowski minister zainstalowali na fotelu dyrektora Cezarego Morawskiego, któremu sprzeciwiała się większość zespołu, widowni oraz zdrowy rozsądek; nowy dyrektor nie ma doświadczenia uzasadniającego objęcie tak ważnego stanowiska.
*W Teatrze trwa więc protest. *Aktorzy przy oklaskach zaklejają sobie usta. Widzowie czytają po przedstawieniach listy wzywające do dymisji Morawskiego. A ten kompletnie stracił panowanie nad sobą. Wczoraj, w centrum Europejskiej Stolicy Kultury, dyrektor instytucji osobiście przesadził grupę widzów z pierwszych rzędów na balkon.
Obsługa widowni dostała zadanie… pilnowania widzów przez cały spektakl. „Ja tu jestem dyrektorem i mogę wszystko” – w tym wypowiedzianym wczoraj zdaniu zamyka się koncepcja nowej władzy na relacje z widzem, który – o czym dyrektor chyba zapomina – zrzuca się na jego dyrektorską pensję.
W czasie oklasków, kiedy aktorzy tradycyjnie zakleili sobie usta, w teatrze zgasły wszystkie światła. Krytyk teatralny Roman Pawłowski pisał na Facebooku, że przypomina mu to jeden z festiwali w Teheranie. To tam, w islamskiej satrapii, po raz ostatni widział wyłączenie świateł i mikrofonów w reakcji na polityczny protest ze sceny.
Władze miasta – Europejskiej Stolicy Kultury – nie robią w tej sprawie nic. Nic w tym zresztą dziwnego. W kwietniu urzędnicy pozbyli się Doroty Monkiewicz, szefowej Muzeum Współczesnego Wrocław, która zbudowała siłę i znaczenie tej instytucji. Chcieli „spróbować nowej koncepcji”. W jej obronie stanęły tuzy kultury, z Olgą Tokarczuk i byłą ministrą Małgorzatą Omilanowską, ale „władza” zawsze wie lepiej.
I tak, Wrocław zaczyna przegrywać nawet w ostatniej kategorii, w której dotąd trzymał się świetnie – w działaniach wizerunkowych. Rok Europejskiej Stolicy Kultury, zamiast przynieść miastu splendor, na własne życzenie urzędników stał się rokiem kompromitacji. Wybryki dyrektora Teatru Polskiego, który na widowni zaprowadza zwyczaje z ponurych dyktatur rodem, to nie wyjątek od reguły. To smutna rzeczywistość tego prowincjonalnego miasta z przerośniętymi ambicjami.
Michał Zygmunt specjalnie dla o2.pl
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.