Oskarżeni Sylweriusz S. i Krzysztof Sz. nie przyznają się do winy. Jak twierdzi prokuratura, mężczyźni po sprawdzeniu szczelności instalacji w piwnicy i na parterze budynku, nie zweryfikowali stężenia gazu na pozostałych kondygnacjach. Mieli też nie zabezpieczyć miejsca zdarzenia, do czego byli zobowiązani.
Zgodnie ze zgłoszeniem gaz ulatniał się na parterze, w mieszkaniu nr 1. Oskarżeni twierdzą, że obowiązujące w takich przypadkach instrukcje nie nakładały na nich obowiązku sprawdzenia stężenia poza lokalem. Tłumaczą, że do piwnicy i na klatkę schodową "poszli z własnej inicjatywy", a w obu tych miejscach stężenie gazu wynosiło zero.
Weszliśmy do mieszkania nr 1 i zaczęliśmy sprawdzać całą instalację gazową plus kominy wentylacyjne. Po badaniu okazało się, że na trójniku w pionie stwierdziliśmy ulatnianie się gazu na poziomie 200-250 ppm. To jest taka zawartość, że można było przyjąć, że nie ma gazu. Pouczyliśmy panią, żeby otworzyła okno, bo taka ilość gazu nie zagraża życiu ani bezpieczeństwu. Poleciliśmy także, żeby zawiadomiła administrację budynku na następny dzień - mówił Sylweriusz S. podczas rozprawy.
Do wybuchu doszło w październiku 2017 roku, kilka godzin po interwencji oskarżonych. Jak podaje polsatnews.pl, ranna została lokatorka mieszkania, w którym nastąpiła eksplozja. Kobieta trafiła do szpitala w ciężkim stanie. Zmarła kilka tygodni później. Pracownikom pogotowia gazowego grozi do 12 lat więzienia.
Z budynku ewakuowano 30 mieszkańców. Wybuch uszkodził między innymi poddasze i dach w dwóch klatkach. Zniszczył też ściany frontową i tylną na czwartym piętrze. Zdaniem prokuratury gaz ulatniał się w mieszkaniu na wyższej kondygnacji. Oskarżonym mężczyznom grozi do 12 lat więzienia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl