Policja otoczyła budynek parlamentu kordonem. Władze Hongkongu nie wycofują się z planów przyjęcia kontrowersyjnej ustawy, która pozwoli wydawać podejrzanych do Chin i na Tajwan. Szefowa autonomii Carrie Lam przekonuje, że ustawa dotyczy jedynie sprawców najcięższych zbrodni. W odpowiedzi na protesty przygotowywane są poprawki, w tym zabezpieczenie praw podejrzanych.
Sam rozmiar protestu pokazuje, że prawa i wolności obywateli nie są naruszane - skomentowała Carrie Lam cytowana przez agencję Reuters.
Według organizatorów na ulice Hongkongu wyszedł ponad milion osób. Protestujący uważają, że proponowana ustawa legitymizuje porwania krytyków Pekinu i wywożenie ich do Chin. Podejrzani nie mają żadnych praw, są poddawani torturom, a o wyroku sądu decyduje partia komunistyczna.
Dla Hongkongu to ostateczna rozgrywka, kwestia życia lub śmierci. Dlatego tu jestem. To szatańskie prawo – powiedział agencji Reuters Rocky Chang, wykładowca akademicki.
Zaczęło się pokojową demonstracją, skończyło na zamieszkach. W poniedziałek nad ranem kilkuset protestujących starło się z policją, która próbowała przegonić ich z okolic urzędów. Funkcjonariusze odpowiedzieli gazem pieprzowym i pałkami.
Chińczycy obwiniają "zagraniczne siły". Amnesty International podkreśla, że kontrowersyjna ustawa stanowi zagrożenie dla praw człowieka, a wysłannicy UE spotkali się z Carrie Lam, by złożyć formalny protest. Za to chińskie gazety takie jak "China Daily" twierdzą, że część protestujących została wprowadzona w błąd, pozostali zaś są na usługach "zagranicznych sił", które chcą zaszkodzić Chinom.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.