Najsmutniejsza jest historia odtwórcy roli Lorda Vadera. Nic bardziej zdumiewającego zdarzyć się nie mogło; Vader jest przecież symbolem zła równym Adolfowi Hitlerowi. Żaden ekranowy złoczyńca nie ma podobnie uwodzicielskiej mocy, żaden tak nie przeraża i nie fascynuje zarazem. Jednak grający go David Prowse poniósł spośród wszystkich aktorów Lucasa klęskę najbardziej spektakularną.
Zaczynał jako sportowiec, udało mu się wygrać mistrzostwa Wielkiej Brytanii w podnoszeniu ciężarów i wystąpić na Igrzyskach Wspólnoty Narodów. Zagrał niewielkie role w „Mechanicznej pomarańczy” Kubricka i serialu „Doktor Who”. W 1975 roku dostał najdłuższą robotę w życiu, jako… „Człowiek Zielone Światło”, superbohater promujący bezpieczne przechodzenie przez jezdnię w kampanii bezpieczeństwa drogowego skierowanej do dzieci. Jako lord Vader chodził tylko w zbroi; w scenach walk szermierczych zastąpił go dubler, podobnie w końcowej sekwencji „Powrotu Jedi”, gdy postać zdejmuje wreszcie maskę. Zastąpiono nawet jego głos – główną przyczyną był prowincjonalny akcent Prowse’a, którego ochrzczono na planie mianem „Dartha Farmera”.
Jego kariera po „Gwiezdnych wojnach” przypomina rozkładówkę w „Magazynie Porażka”. Żadnej dużej roli, narastający konflikt z Georgem Lucasem o tantiemy, zakończony banem na oficjalne spotkania starej, aktorskiej gwardii. Ciężka postać artretyzmu, rak prostaty, a w międzyczasie oficjalne poparcie ksenofobicznej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Że jest kiepskim aktorem? To prawda. Ale gdyby pierwsza część „Gwiezdnych wojen” powstała dziś, Prowse zostałby megagwiazdą, a studolarówek używałby zamiast chusteczek do nosa.
Lepiej poszło Peterowi Mayhew, ale i on na zawsze został Chewbaccą. Kariery w filmie nie zrobił, napisał za to dwie książki dla młodzieży o dorastaniu jako gigant (aktor ma, bagatela, 218 cm wzrostu). Tu przynajmniej zgadza się kasa; Mayhew utrzymał rolę zarówno w „Przebudzeniu mocy”, jak i nadchodzącym epizodzie, którego premierę zobaczymy za rok. Carrie Fisher grywała regularnie, między innymi u Woody Allena, nie były to jednak role pierwszoplanowe. Uzależniła się od kokainy i leków, zapadła na chorobę dwubiegunową, zdarzyło jej się przedawkować. Mark Hamill wpadł do szufladki z napisem „Luke Skywalker”. Po kilku mniejszych rolach filmowych i występach na Broadwayu zorientował się, że wielkiej kariery w Hollywood nie zrobi. Został cenionym aktorem głosowym, co po tak wielkim sukcesie komercyjnym sagi nie może być uznane za sukces.
Oglądając „Łotra 1”, warto pamiętać, że to właśnie „Gwiezdnym wojnom” zawdzięczamy dzisiejszy kształt rynku filmowego. Jeszcze w latach 60. sequele właściwie nie istniały, poza serią o Bondzie i westernami Sergio Leone. Potem była pierwsza trylogia i „Mad Max”, a w latach 80. zachęceni sukcesem Lucasa producenci wypuszczali kolejne seryjne propozycje. Po nich przyszły ekranizacje kultowych komiksów, a w kolejnej dekadzie odrodził się serial, co ostatecznie ugruntowało popyt na wieloczęściowe fabuły. W naszym dziesięcioleciu po raz pierwszy w historii filmy franczyzowe regularnie okupują miejsca w ścisłym topie najlepiej zarabiających produkcji. A wszystko to dzięki kultowym rolom grupki aktorów, którzy nigdy nie dostali od przemysłu filmowego tego, na co naprawdę zasłużyli.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.