W ciągu kilku godzin stracili dom. Jeremy Zanni do 2 marca mieszkał wraz z żoną i 9-letnim synem w przytulnym domku pokrytym strzechą we wsi w hrabstwie Co Galway. Część ścian 300-letniego budynku została wykonana z mieszaniny błota i końskiego włosia. Rodzina na początku marca wezwała straż pożarną do pożaru komina. Strażacy ugasili ogień i specjalną pianką zabezpieczyli strzechę przed ponownym zapłonem.
Następnego dnia rano domek doszczętnie spłonął. Zanni i jego bliscy cieszyli się, że udało im się wydostać z płonącego budynku i nikt nie został ranny. Dom nie był ubezpieczony, więc świat zawalił im się na głowę. Wtedy przyszedł do nich Michael Fitzmaurice, jeden z sąsiadów.
Powiedział: "Pokażemy tym .... w Dublinie, jak to się robi! Odbudujemy wam dom w mgnieniu oka, tak to robimy na Zachodzie" - wspominał Zanni w rozmowie z "Irish Times".
Sąsiedzi skrzyknęli się i skończyli pracę po 4 tygodniach. Do pomocy udało się zaangażować kilka firm budowlanych. Wolontariusze pracowali codziennie, poświęcając na budowę każdą wolną chwilę. Domek jest oczywiście niewielki i nie tak przytulny jak oryginał, ale za to bezpieczniejszy.
Przywróciło mi to wiarę w ludzkość. To niesamowite - powiedział wzruszony właściciel.
Wszystko zrobili za darmo. Jak podkreśla rodzina, jedynym warunkiem, jaki postawili wolontariusze, była regularna dostawa gorącej herbaty. Prawdopodobnie teraz mogą liczyć też na kilka darmowych bagietek - Jeremy jest ponoć świetnym piekarzem.
Podziel się dobrym newsem! Prześlij go nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.