Po twojej ostatniej walce, ktoś powiedział, że "cieszyński książę" został "królem Las Vegas". Bardzo mi się to spodobało, a tobie?
Mnie też.
Jak się czujesz jako król?
Bardzo dobrze. Fajnie to brzmi.
Jesteś spełniony?
Jeśli chodzi tylko o tę jedną walkę – tak, bo ułożyła się idealnie. To, co zaplanowaliśmy, zostało wykonane praktycznie w 80-90 procentach. Wiadomo, że zawsze są jakieś błędy. Jeśli chodzi sportowo o całokształt – to nie.
Przed walką powiedziałeś, że jesteś gotowy jak nigdy. I widać było w tobie tę moc i determinację.
Czułem się idealnie przygotowany, pewny siebie. Wiedziałem, że przepracowałem cały okres przygotowawczy najlepiej jak to możliwe, bez kontuzji. Wiedziałem, że się idealnie zaaklimatyzowałem. Nie było innej opcji, to musiała być moja noc.
Czy walka w Las Vegas była dla ciebie wyjątkowa?
Dla mnie każda jest wyjątkowa. Każda jest ważna i po każdej zwycięstwo smakuje tak samo, a porażka boli tak samo.
Potrafisz znosić porażki?
Gdybym nie potrafił, to bym już nie walczył. Kilka mam i jak widać, cały czas walczę i jestem w topie.
A długo zbierasz się po porażce?
Kiedy byłem młodszy, to było gorzej. Teraz umiem już sobie z tym radzić – nie wmawiam sobie, że porażka to jest lekcja.
Porażka to porażka. Choć trzeba się z niej nauczyć, co poszło nie tak, co poszło lepiej, aby tego samego błędu więcej nie popełnić.
Jak długo przygotowywałeś się do walki z Rockholdem? Dłużej niż zazwyczaj?
Przeważnie zajmuje to 9-12 tygodni. Do tej jednak trochę dłużej.
Bałeś się? Stresowałeś?
Nie, ja się nie boję. A emocje i jakiś stres są zawsze. Jeśli ktoś mówi, że się nie stresuje, kłamie. Wyszedłem kiedyś do walki bez emocji, na zasadzie odbicia karty w fabryce, i to była jedna z najgorszych walk w moim życiu. Bo kiedy są emocje, to można je przerobić na paliwo – pomagają w walce, jeżeli sobie człowiek umie z nimi radzić. Jeżeli nie – spalają.
Kto cię przygotowywał do tej walki? Pracujesz w stałym składzie?
Tak. Trenuję w Berkut WCA i moim głównym trenerem jest Robert Jocz. Od stójki jest Robert Złotkowski, od parteru Adam Grabowski, zapasy robię pod okiem Anzora Azhieva, od przygotowania motoryczno-siłowego jest Michał Wilk. Nie byłbym też w tym miejscu, w którym obecnie jestem, gdyby nie koledzy z klubu, sparingpartnerzy.
Jesteś uważany za jednego z najbardziej niebezpiecznych zawodników MMA.
Cieszy mnie to, bo moich przeciwników może to spalać. Pomaga mi to, bo niektórzy potrafią się wkręcać w psychologiczną walkę.
A jaki jesteś w życiu?
Raczej spokojny, nie szukam problemów.
Łatwo się wzruszasz?
Oglądałem ostatnio "Króla lwa” i płakałem.
A w codziennych sytuacjach?
Czy ja wiem? Krzywda zwierząt na pewno mnie wzrusza. I denerwuje bardzo. Denerwuje mnie ta niemoc, bezsilność, gdy oglądam na przykład w internecie jakiś filmik, na którym coś złego się dzieje i nie mogę temu zaradzić.
Jesteś wrażliwy.
Tak. Trochę…
Wstydzisz się tego?
Gdybym się wstydził, nie powiedziałbym ci tego. (śmiech)
Janek, ty chyba nie lubisz za bardzo o sobie mówić.
Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Łatwo nawiązujesz relacje z ludźmi?
To zależy... Z jednymi łatwo, z innymi trudniej. Chyba każdy tak ma? Chociaż ja należę do tych, którzy dobierają sobie ludzi – takich, z którymi dobrze się dogaduję, z którymi dobrze się czuję.
Jeśli ktoś jest tzw. wampirem energetycznym, uciekam jak najdalej. Też uciekam od ludzi, którzy się dołują, mają cały czas jakieś problemy znikąd – nie chcę mieć z nimi za wiele wspólnego.
A ty jak masz słabszy dzień, jak sobie radzisz? Idziesz na trening, tłuc się z chłopakami?
Trening zawsze pomaga, bo się wyżyjesz. Ale staram się raczej nie przejmować – co ma być, to będzie. Wiesz, wobec wieczności my nic nie znaczymy na tym świecie. Także bez sensu się przejmować czy stresować, bo i tak niczego to nie zmieni. Jeżeli jest problem, to jest. Najgorzej to zacząć się przejmować, bo wtedy człowiek ma doły i źle mu się żyje.
Po ostatniej walce, pod jednym ze zdjęć na Instagramie, na którym jesteś razem ze swoją partnerką Dorotą, napisałeś, że jest większą częścią twojego sukcesu. To bardzo ładne. Niewielu facetów potrafi zdobyć się publicznie na tego rodzaju wyznania. Wiesz, co to oznacza? Że jesteś wrażliwy.
To już druga rzecz, która to potwierdza, widzisz. (śmiech) Dorota od zawsze mnie wspiera i zarazem pracuje dla mnie, bo jest moją managerką. Znosi też moje humory i za to jej dziękuję. Mnie się wydaje, że przed walką zachowuję się normalnie, ale ona twierdzi, że jestem taki trochę bardziej elektryczny.
Słuchasz jej we wszystkim?
Nie. Czasami. Każde z nas ma swoje zdanie i niekiedy trzeba pójść na kompromis.
Zdarza wam się kłócić?
Oczywiście, że tak. Czasami nawet dochodzi do grubych kłótni. Gdyby było za kolorowo, to byłoby nudno. Trzeba czasami się pokłócić.
Macie podobne temperamenty?
Wiesz co… w dużej części. Lubimy podobne rzeczy – jak planujemy wakacje, jedziemy tam, dokąd oboje chcemy, nie musimy się zastanawiać. Jak idziemy do kina, to też nigdy nie kłócimy się, na jaki film, bo oboje chcemy obejrzeć to samo. Jesteśmy podobni. Staramy się być przyjaciółmi.
Przyjaźń to moim zdaniem jedna z podstaw każdego udanego związku.
To jest bardzo ważne.
A pomagasz w domu?
Staram się… (śmiech)
To znaczy?
Odkurzę, podłogę czasami umyję…
Ile razy trzeba cię prosić, abyś to zrobił?
Nie trzeba. Mam psa, a niedługo będę miał drugiego, to wiesz… jak w domu nie ogarniesz przy dwóch psiakach raz dziennie podłogi, to natychmiast jest brudno. Ale ja też jestem czasami trochę leniwy, lubię poleżeć i nic nie robić, szczególnie w tym okresie przygotowawczym, gdy w ciągu dnia mam po dwa treningi i po prostu jestem zmęczony.
Są rzeczy, które robię, są rzeczy, których nie zrobię. Nie lubię na przykład dłubać przy jakichś pierdółkach. Wolę zrobić coś konkretnego… nie wiem, umyć podłogę – to jest duża powierzchnia i fajnie widać wykonaną robotę.
Lubisz duże wyzwania.
A kto nie lubi dużych wyzwań?
Niektórzy się ich boją, wolą małymi krokami dążyć do celu. Są też tacy, którzy rzucają się na głęboką wodę, w myśl zasady: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Ty jesteś taki?
Zależy. Czasami trzeba przekalkulować, czy się opłaca, czy może lepiej poczekać. Zależy, co jest na szali.
Pojawia się coraz więcej spekulacji na temat twojej kolejnej walki. Kto będzie następny?
Mam nadzieję, że Jon Jones, ale raczej ciężko będzie. Musiałoby mi się troszeczkę poszczęścić. I myślałem jeszcze, że albo Anthony Smith, albo Dominick Reyes, ale on już ma rywala, więc odpada. Z kolei Anthony Smith podobno do końca roku pauzuje. Więc, szczerze mówiąc, sam już teraz nie wiem.
Siedzisz i kombinujesz.
Na razie jeszcze cieszę się ostatnią walką. Ale niedługo zaczniemy już kombinować, wypytywać, rzucać swoje terminy i zobaczymy, co z tego wyniknie. Chociaż to, że jeden ma walkę, a drugi do końca roku walczyć nie będzie – fajnie się układa i może tego farta będę miał. Dzięki temu Jona Jonesa dostanę, ale jeżeli nie, to będę musiał stoczyć jeszcze jedną walkę, zanim stanę do tej o pas.
Joanna Jędrzejczyk powiedziała, że zostaniesz mistrzem.
Taki mam plan. Jeśli ona tak mówi, to tak będzie. Moim celem jest zdobycie pasa.
Jak już go będziesz miał, co wtedy?
To moim kolejnym celem będzie obronić go.
Obronisz i…
Nie myślę o tym. Nauczyłem się już, że jeżeli wybiegam zbyt daleko w przyszłość, to potem najczęściej nic z tego nie wychodzi. Jak w tym powiedzeniu: jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach.
Także wiesz: step by step, i niech się dzieje. Dlatego nigdy nie lubię mówić, co będzie po następnej walce, co o niej myślę itd. Nie wiem, co myślę. Muszę najpierw ją zrobić, zobaczyć, jak pójdzie, jak się ułoży. Dopiero wtedy mogę o niej mówić.
Zastanawiałeś się, co będziesz robił, gdy zakończysz karierę? Czy o tym też jeszcze nie myślisz?
Nie, no myślę. Wiesz, ze sportem to jest tak, że złamiesz nogę na treningu (odpukać) i koniec. Jakiś plan trzeba mieć. Cały czas będę chciał zajmować się sportem. Nie wyobrażam sobie, aby było inaczej. Na pewno zajmę się trenowaniem innych.
A chciałbyś robić też inne rzeczy, niezwiązane ze sportem?
Wszystko zależy od tego, czy będę musiał. Na razie jestem oddany sportowi, bo to jest moje życie i temu się poświęcam. Jak zakończę karierę i będę trenował tylko dla przyjemności, wtedy zajmę się też innymi rzeczami. Mam dużo pasji.
Jakich?
Lubię jeździć na rowerze, chodzić po górach, podróżować. Mam psiaki… Także ja się w życiu na pewno nie będę nudził, nie będę miał problemu, żeby znaleźć sobie zajęcie.
Wróćmy jeszcze do walki w Las Vegas. Jakie emocje ci wtedy towarzyszyły? Pamięta się to w ogóle, czy są tak intensywne, że nie jesteś w stanie potem tego wszystkiego odtworzyć?
To są różne emocje. Ale tą, którą zawsze najmocniej odczuwam jest radość, że idę walczyć – robić coś, co mi sprawia przyjemność. To jest ta wisienka na torcie, nagroda za przepracowanie całego okresu przygotowawczego, bardzo ciężkiego, cięższego niż sama walka.
A co czułeś, gdy pokonałeś Luke’a Rockholda?
Na początku to było trochę takie niedowierzanie. Zawsze wszystko dociera do człowieka na drugi, trzeci dzień. Potem więc radość, satysfakcję, że wykonałem pracę jak powinienem, że wszystkie założenia się sprawdziły. To jest takie fajne. Po prostu byłem szczęśliwy. Dumny z tego, że słuchałem narożnika, że plan, który trenerzy obmyślili, zadziałał. Że wszystko się poukładało w całość. Że to, co robimy ma sens.
O autorce wywiadu
Aldona Sosnowska-Szczuka - Dziennikarka. Absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Przez pięć lat pracowała jako zastępczyni redaktor naczelnej dwutygodnika "Gala”. Wcześniej związana m.in. z magazynami "Pani”, "InStyle” i "Joy”. Autorka książek na temat zdrowego stylu życia: "Jedz, ćwicz, chudnij. I nie poddawaj się!” oraz "Możesz jeść wszystko! Fakty i mity na temat zdrowego odżywiania”.
Przeczytaj też
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.