Kocham te fejsbukowe akcje polegające na hasztagach i filtrach na profilowych zdjęciach. Z jednej strony to dowód na jakąś wspólnotę w czasach internetu, na poprawienie sobie samopoczucia, że nie jesteśmy takimi materialistami i egoistycznymi skunksami, bo jednak serce nas boli, kiedy pomyślimy o Nicei/Paryżu/Orlando, biednej Arktyce, kotkach czy pieskach, dżungli a ostatnio o ustawie antyaborcyjnej.
Co prawda zakupy nadal nosimy w plastikowych torbach, po cichu utyskujemy na „ciapatych”, żebraków i „kolorowe ciotki”, a kotki czy pieski to lubimy zalajkować, niekoniecznie do domu przygarnąć. Z drugiej strony cała ta pojawiająca się co i rusz internetowa akcja to cudowna i hamująca realne działanie tabletka „zamiast”. Siedząc bowiem sobie w domu, przy klawiaturze komputera walczymy o dobro świata i ostatnio o nasze prawa i nasze macice. No, cudowne. Robimy selfika i czujemy się od razu lepiej. Tak to ma działać.
Otóż nie zrobię sobie selfika w czerni, żeby zbierać lajki i czuć się dobrze. Jako ktoś, kto podpisał projekt ustawy obywatelskiej liberalizujący prawo aborcyjne, jako ktoś, kto zetknął się osobiście z polsko-katolickim ginekologicznym betonem i jako ktoś, kto był pod Sejmem i widział, mocno zdziwiony, stanowczo zbyt mało kobiet na podobno tak ważnej dla nich manifestacji (może inne siedziały na fejsie, nie wiem), mam dziką ochotę powiedzieć NIE selfikom w czerni.
*Bo to nas, kobiety, koncertowo ośmiesza. *Sprowadza w większości tylko do ładnego przedmiotu, do czarnej bluzeczki i chwytliwego hasztagu. Do modnej laluni ze smutną minką. Bo pokazuje też naszą straszliwą bezradność w obliczu nieuchronnego walca ustawowego, który za chwilę rozjedzie nas modelowo i nie będziemy mogły nawet pisnąć. Zabierze nam prawo do decyzji, walki o nasze zdrowie, świadomość seksualną, edukację i kolejne pokolenia, które wychowają się w mentalnym Talibanie .
Tak, nazwijcie mnie hipokrytką, głupią rozplotkowaną krową i obowiązkowo (ach, ta tolerancja polska) brudną lesbą, ewentualnie Żydówą, która lansuje się na sarkazmie Uznajcie, że strzeliłam sobie w kolano, bo nie podoba mi się robienie z siebie masowo zaangażowanej lalki Barbie. Bo do tego ta cała akcja się sprowadza. To za mało. To nie zmieni nic.
Będzie podziemie aborcyjne, bo nie każdą kobietę zdeterminowaną do tego, aby dziecka nie urodzić, będzie stać na wyjazd do Czech albo do Niemiec. Wróci w XXI wieku szydełko albo wieszak, ewentualnie kąpiele we wrzątku albo cudowne tabletki na poronienie, rodem z głębokiego socjalizmu… Będą rodziły nieświadome niczego 12-letnie dziewczynki i katoliccy talibowie, będą mówili zachwyceni o dobrej robocie lekarzy i o Bogu.
Może już nie być dzieciaków z in vitro, a kolejne pokolenia zaś będą się o bezpiecznym seksie i seksualności dowiadywały z internetu. Tak będzie. A my robimy sobie selfika. Brawo. Podobno mamy tym oswoić strach. Jaki strach? Przed czym? Nic dziwnego, że w tym kraju tak niewiele rzeczy dzieje się naprawdę. Tak niewiele daje się załatwić czymś więcej, niż kliknięciem „lubię to”.
Selfik to naprawdę za mało. Nie ma nas na manifestacjach, nie podpisujemy masowo projektów ważnych dla nas podobno ustaw, tylko siedzimy na dupach w domu. W czarnej bluzeczce. I odsądzamy od czci i wiary każdego, kto jak ja, wątpi w siłę i celowość czarnej foci. Naprawdę tylko na to nas stać? Tylko na to?
Karolina Korwin Piotrowska specjalnie dla o2
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.