Pamiętacie to jeszcze? Były premier, telewizyjny szołmen, co to Chopina z komórki puści i w piłkę żwawo zagra, a nawet o cieniasach coś zabawnie napomknie, w ramach aktywnego przezywania drugiej męskiej młodości dał medialnego czadu. Rozwiódł się z żoną, wymienił ją, jakże banalnie, na znacznie „nowszy model”, prosto z Brwinowa, chwilowo wówczas z Londynu.
Plotki o romansie Kaza i Izabel natychmiast wszystkich rozgrzały. Każdy chciał mieć z nimi wywiad, a premier, wtedy już były, który zakosztował słodkiego smaku medialnej popularności, nie kazał długo czekać na wspólne występy pary. Izabel, jak się szybko okazało, parcie na szkło miała jeszcze większe niż jej partner. Media kochają takie słodkie parki. Kochają je wykreować, a potem pogrążyć. Oni o tym, w tym dzikim szale uniesień, zapomnieli.
Do dziś pamiętam, jak w DDTVN dziennikarka rozmawiała z gruchająca parą w Londynie, jakby to byli jacyś odkrywcy lotów pasażerskich w kosmos, leku na raka albo pokoju na świecie, a nie para ludzi, z których jeden nie myślał od dawna głową, a drugi wyraźnie, jak czas pokazał, myślał fejmem i portfelem. Kaz w towarzystwie tabloidów kupował pierścionek, Izabel deklarowała miłość. Niemal codziennie w mediach był jakiś news o nowej parze gruchających gołąbków. Było cudnie. Do dzisiaj w brukowcach wspominają, jak bardzo zaangażowani byli państwo M. w reklamowanie swojego związku. Tu, wbrew temu, co dzisiaj opowiadają, nie trzeba było specjalnie kogokolwiek ścigać. Newsy były od zainteresowanych na wyciągnięcie ręki. Do czasu.
Był wystawny ślub, sesja i okładka w „Vivie”, zdjęcia w Wenecji, sukienka Prady, wszystko jak na ”gwiazdy mediów” przystało. Były też oczywiste w takiej sytuacji zwyczajowe brednie o miłości po grób, o związku dusz i inne banialuki, wypowiadane wówczas na spontanie i publiczne, których większość się potem wstydzi.
Kaz i Izabel byli ozdobą saloników oraz tabloidów. Ona pisała wiersze, bloga, była ekspertką w telewizji śniadaniowej. Zainteresowanie Izabel było chore na tyle, że kiedy miała pomysł na sprowadzanie kosmetyków z Anglii i sprzedawanie ich w Polsce, została zaproszona w tej sprawie do telewizji, by przy okazji opowieści o swym cudownym życiu, zareklamowała nowy biznes, w bardzo dobrym czasie reklamowym. Tak, to było naprawdę. Dziewczyna dosłownie znikąd, bez specjalnych talentów, znana wyłącznie jako żona byłego polityka i bohaterka medialnego skandaliku, w ciągu krótkiego czasu uwierzyła w to, że kogoś naprawdę obchodzi i że to, co mówi, jest ważne, a ona sama należy do wąskiego grona osób, bez których świat przestanie istnieć.
Kiedy para się rozstała, to Kaz dzielnie udawał, że nic się nie dzieje, a Izabel postanowiła, bo przyzwyczaiła się do uwagi mediów, nie dać za wszelką cenę o sobie zapomnieć. Tak, to jej się udało idealnie. Jej płaczliwie wywiady w telewizji. Niejedna drama queen mogłaby się od niej uczyć. Jej słynne sesje zdjęciowe w tabloidzie, gdzie po wypadku pokazała łóżko, na którym niegdyś z Kazem robili TO (pokazała nawet kapę z marketu i toaletkę), przejdą do historii medialnego obciachu i zbudują na nowo definicję słowa „żenada”.
Cały czas Izabel zapowiadała, że pisze książkę, która powie prawdę o jej medialnym związku, bowiem była chyba przekonana, że Polska przestanie pewnie istnieć, a wiatr wiać, jeśli świat nie dowie się kulisów i smaczków z alkowy małżeństwa pewnej niedoszłej poetki i polityka z zacięciem szołmeńskim.
Książki nikt wydać nie chciał. Tak mówią na mieście. Wiem, dlaczego to może być prawda, bo ją przeczytałam. To jest bardzo źle napisana, bardzo przykra w odbiorze lektura, banalna opowieść kogoś, kto uwierzył w to, że jest ważny, jest gwiazdą, a ludzie go potrzebują. Nic bardziej mylnego.
Podobne uczucia mam, kiedy czytam teraz oświadczenie Kaza, obowiązkowo zamieszczone na fejsbuniu, o tym, że mu przykro i przeprasza. Ten człowiek, który uwierzył w to, że jest kimś ważnym, a jest teraz karykaturą polityka, nie wiem, dlaczego nadal uważanym za eksperta w mediach, teraz, po tym, jak sam brał aktywny udział w robieniu medialnej szopki, ze swoją osobą w roli głównej, pisze teraz, że przeprasza za Izabel. Cudowne.
To jest smutny koniec pewnej tak zwanej, pompowanej przez media, „kariery”, jakich w XXI wieku jest dużo. Historię Kaza i izabel powinien ktoś opisać jako przestrogę dla wszystkich, którzy tym sposobem chcą robić tak zwaną „karierę” czy „fejm”. Jako ostrzeżenie przed tym, do czego zdolni są ludzie z parciem na szkło, co z ludźmi naprawdę robią żądne newsów media i jak w praktyce wygląda ekshibicjonizm, choroba popularna w XXI wieku, którą kiedyś leczono za pomocą terapii i medykamentów w zakładach psychiatrycznych, a dzisiaj daje ona pozornie łatwy i tani bilet wstępu na salony, na kanapy śniadaniowych telewizji i okładki „Vivy”. Daje złudzenie idealnego funkcjonowania w świecie, który tak naprawdę nie istnieje.
Żal mi obojga, ale są smutną ilustracją przysłowia, „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Nie wiem, czy się wyśpią. Wolałabym, aby dla swojego własnego dobra, komfortu konsumentów mediów i zachowania resztek dobrego smaku oraz klasy, na jakiś czas zamilkli. Ciszej nad tą parą.
Karolina Korwin Piotrowska dla specjalnie dla o2
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.