Ryszard Petru nie jest bohaterem mojej politycznej bajki. Moja tolerancja na jego wpadki chyba się już wyczerpała. Ale mówię o wpadkach politycznych, po których jest mi wstyd, że kiedyś myślałam, że to co on robi, ma jednak głębszy sens. Jako polityk powinien być rozliczany ostro z tego, co robi. Jako polityk dostał zasłużenie i ostro za wyjazd na Sylwestra, bo choć on się z tym nie zgadza, raczej nie wypada, już nieważne za czyje pieniądze, w momencie, kiedy jest okupacja Sejmu, spędzać czas wesoło.
Nota bene, powinien pamiętać, że Polacy są wszędzie, podróżują po świecie i może on być widziany i rozpoznany za granicą. Był. Moi znajomi go widzieli i opowiadali potem, jak pytał o drogę w towarzystwie ładnej blondynki, nienaganną angielszczyzną, a moi znajomi, równie nienagannym angielskim, powiedzieli mu, jak iść…
Nadal uważam, że polityk nie ma specjalnie prawa do życia prywatnego. Niestety, taka to jest praca, to ryzyko jej wykonywania i tak jest na całym świecie. Traci na tym rodzina, tracą zawsze bardzo dzieci, wiele wśród polityków nałogów, uzależnień, rozwodów, życia pozamałżeńskiego, bo to i rozjazdy, wieczna w domu nieobecność, a serce nie sługa… Wielu polityków rozwodziło się, będąc osobami publicznymi. Jedni robili to z klasą jak Jerzy Buzek, inni - jak Kazimierz Marcinkiewicz - na własne życzenie stawali się smutną karykaturą polityka rodem z tabloidów.
Ryszard Petru jest politykiem, jego sprawy prywatne są po części, jeśli dotykają polityki, są publiczne. Jednak kiedy zobaczyłam jak dzisiaj tabloid, ten sam, który ostatnio „wsławił” się tym, że opublikował zdjęcia Wojciecha Młynarskiego z hospicjum i dał się jak dziecko głupio zmanipulować jego byłej i obdarzonej wielką fantazją opiekunce, wydrukował treść SMS-ów wymienianych między Petru i jego koleżanką z partii, powiedziałam „stop”.
Złamano przecież tajemnicę korespondencji. Ukradziono tym ludziom ich prywatność, do której mają w tym wypadku prawo, bo to, o czym piszą, nie ma nic wspólnego z polską gospodarką, Sejmem czy reformą edukacji. To dokładnie tak, jakby ktoś włamał się na nasze konta i wydrukował treści wysyłanych przez nas prywatnych maili. To jakby ktoś opublikował treść naszych intymnych SMS-ów. Spróbujmy sobie wyobrazić taką sytuację z nami w roli głównej, włączmy wreszcie w głowie i w mózgu guzik z napisem „empatia” i przestańmy rechotać jak banda chamów. Zacznijmy myśleć.
Jeśli czytamy teraz SMS-y Petru, to ja proponuję, by dla równowagi, poczytać sobie SMS-y pani Pawłowicz, pana Kaczyńskiego i może suweren trochę by sobie porechotał przy lekturze SMS-ów pana Ziobry, pana Morawieckiego albo dzielnego nadministra Misiewicza, szczególnie te z czasów, kiedy limuzyną podjeżdżał pod klub? Szczerze? Poczytałabym. Pośmiałabym się. Coś mi mówi, że byłoby z czego...
I ciekawa byłabym reakcji ich partii, która jeśli nie wprowadziłaby z tego powodu stanu wojennego albo co najmniej wyjątkowego, to wzmogłaby inwigilację, bo przecież krzyczeliby wszyscy, że złamano prawo, prawda? Bo ujawnienie prywatnej korespondencji jest złamaniem prawa, bez względu na to, czy ujawniamy korespondencje kogoś z PO, PiS czy Nowoczesnej. Winni zaś ujawnienia SMS-ów władzy dostaliby dożywocie, jeśli ktoś oczywiście nie wpadłby, w imię prawa oczywiście oraz chrześcijańskiej moralności i miłości bliźniego, na publiczną egzekucję. Dla przykładu, jak mówi minister Błaszczak.
Tak, to takie strasznie śmieszne, że czytamy dzisiaj wydrukowane SMS-y, prywatną korespondencję dwojga dorosłych ludzi, którzy, z tego, co wiem, załatwiają swoje sprawy rodzinne od dawna i do niedawna jeszcze z dala od fleszy. Mnie to nie śmieszy. Jestem raczej przerażona głośnym i chamskim rechotem wydobywającym się z bogobojnych gardeł.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.