Znamy je z mediów, zarówno kolorowych jak i społecznościowych. Zazdrościmy im potwornie - wzbudzają ogromne emocje… A o co w tym chodzi? Zacznijmy od tego, że to są młode dziewczyny, kobiety, które całe swoje życie podporządkowały swoim mężom. Rację ma jedna z nich, mówiąc, że jej mąż nie płaci rachunków, nie zajmuje się niczym, co jest związane ze znaną nam życiową codziennością, bo ma ten komfort, że wszystko jest na głowie jego żony. Dosłownie wszystko: zakupy, rachunki, dzieci, zwierzęta, teściowe, cała rodzina, organizowanie życia rodzinnego, kolejne przeprowadzki, pakowanie, pranie, gotowanie. WAGs zajmują się wszystkim, za wyjątkiem treningów i formy mężów, ale i tutaj, jak widać po piłkarzach, ich drugie połowy mają wiele do powiedzenia.
Gdybym była wojującą feministką pewnie powiedziałabym, że to nawet jakaś forma eleganckiego, ale jednak, ubezwłasnowolnienia. Tak tego nie nazwę, bo owe dziewczyny, kobiety, decydują się na to same, robią to świadomie, poświęcają drugiej połowie całe swoje życie na długie lata i płacą za to wysoką cenę. Nie mówię, że to bidulki, żyją w luksusie, przynajmniej większość z nich, ale nie wyobrażam sobie sytuacji, bym rzucała nagle wszystko, całe swoje życie, przyjaciół, rodzinę, koleżanki, szkołę, bo mój partner czy mąż dostał super ofertę z klubu na drugim końcu świata. I ja, jako dobra żona czy dziewczyna, mam bez słowa spakować się i za nim jechać. Nikt mnie nie pyta, czy znam język, czy mi się to podoba albo czy może miałam inne plany na życie. Nie, ja przez lata bycia z aktywnym sportowcem nie mam w pamięci hasła „moje plany”, bo całe moje życie podporządkowane jest jednemu człowiekowi. Koniec. Kropka.
To, co mówi Sara Boruc, jest prawdą. Ich zadaniem, owych wzbudzających głównie w Polsce hejt dziewczyn, jest ułożyć wszystko tak, aby ich partner nie zawracał sobie w ogóle głowy życiem codziennym. Aby grał, był zdrowy, silny i zarabiał. Tylko tyle i aż tyle. To nie ma nic wspólnego ze związkiem partnerskim. Przynajmniej w czasie, kiedy mężowie WAGs grają. Owszem, one żyją na super poziomie, ale nie wiem, czy bycie rodzajem opiekunki/ pielęgniarki/ spowiedniczki/ żony/ kochanki/ towarzyszki życia warte jest zapomnienia o sobie i swoich potrzebach? Niewiele z nich jest w stanie realizować swoje pasje i marzenia.
Na pierwszy rzut oka widać, że kariera Ani Lewandowskiej, której wielu tak kocha zazdrościć, wymaga od niej nie lada planu, doskonałej koordynacji czasowej, niemal ekwilibrystyki i umiejętności szybkiego przemieszczania się z miejsce na miejsce. Plan całego życia Mariny czy Sary Boruc jest ściśle dostosowany do tego, co i gdzie aktualnie robią ich mężowie. Owszem, mają zawsze świetne wakacje, super ciuchy, garderobę jak z Vogue’a i, jak łowieckie trofea, prezentują na przykład torebki Birkin, buty Gucci czy wyćwiczone brzuchy (bo WAGs MUSI być śliczna i wysportowana), ale jaka jest tego prawdziwa cena?
Kiedy rozmawiałam z Sarą Boruc, zdziwiłam się, dlaczego ta wygadana jak maszynowy karabin i fajnie pyskata dziewczyna nie realizuje się bardziej, bo moim zdaniem powinna. Głupia ja, nie wiedziałam dokładnie, na czym jej rola polega. Dla mnie ona jest tą niezbędną połową czegoś ważnego, a jak bardzo ważnego, widzimy w ostatnich dniach. I nie na darmo polskie WAGs tak bardzo kochają i chwalą trenera Nawałkę, który wreszcie zrozumiał, że rodzina piłkarza, jego żona, dziewczyna, dziecko czy pies i głowa wolna od problemów w stylu rachunków za prąd, czynszu czy opłaty za szkołę dla dziecka, też bardzo się w końcowym rozrachunku liczą.
One są owszem, „kurami domowymi”, ale jak każda pracująca w domu, harująca kobieta, wymagają naszego szacunku. A wiadomo, że w Polsce kobieta, która poświęca się dla domu, rodziny, nie chodzi codziennie do pracy, jest uważana za gorszą, głupią, za nieudacznicę, za taką, co nic nie robi, tylko żyje z pieniędzy męża. Za pasożyta. Wypisz, wymaluj, jak oceniane są WAGs.
Coś mi mówi jednak, że żona anonimowego polskiego Janusza ma znacznie od WAGs łatwiej, choć nie ma garderoby jak z Vogue’a. Bo jej męża nikt publicznie nie rozlicza z tego, co zrobił albo z tego, czego Polakom nie zrobił, nie jest nieustannie publicznie oceniania, zwykle hejtowana i nie musi przy tym robić dobrej miny do złej gry, ani udowadniać, że potrafi cokolwiek więcej poza byciem ładnym dodatkiem. Bo jeśli żona anonimowego Janusza może mieć gorszy dzień, popłakać się, rzucić mięsem czy talerzem albo po prostu się roztyć czy nie zrobić sobie paznokci, to WAGs raczej tego zrobić nie może. Ona musi spełniać swoją rolę żony idealnej na 1000 procent.
W kraju, gdzie ludzie robiący zakupy w dyskontach albo na wyprzedażach marzą o zarabianiu średniej krajowej na umowie o pracę, a nie na śmieciówce, dziewczyna czy żona bogatego piłkarza, który „przecież nic nie robi tylko biega” (takie opinie łatwo się wygłasza siedząc tłustym dupskiem na kanapie i podjadając chipsy), pokazująca na Instagramie torebkę za cenę samochodu, sukienkę prosto z wybiegu w Paryżu albo buty za cenę jednej raty w kredycie we franku, a do tego wyglądająca tak, że serce staje z wrażenia, musi wzbudzać hejt. To nie Anglia czy Francja, gdzie dziewczyny piłkarzy traktuje się z szacunkiem. Bo tam mają pewnie znacznie więcej na koncie i są w stanie pojąć, że jeśli nasz gladiator daje radę na boisku, to ona też ma w tym swój udział…
Wiecie co, ja im jednak takiego podporządkowanego jednemu mężczyźnie i jego pracy i pasji życia, nie zazdroszczę. Pomyślcie o nich ciepło, zanim po raz kolejny zaczniecie je z czystej zawiści hejtować w sieci…
Karolina Korwin Piotrowska specjalnie dla o2.pl
Teraz serce internetu w jednej aplikacji. Bądź na bieżąco i pobierz w Google Play albo App Store.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.