Samolot został dostarczony w połowie listopada. Lecący do Nairobi Boeing 737 Max zniknął z radaru w niedzielę, 6 minut po starcie. Tragedia jest porównywana do katastrofy w Indonezji, do której doszło w październiku zeszłego roku. Taka sama maszyna należąca do linii Lion Air runęła do morza 13 minut po starcie.
Czy doszło do awarii? Na razie nie da się tego stwierdzić na pewno. Według Ethiopian Airlines za sterami Boeinga siedział doświadczony pilot. Od razu po starcie zgłosił "trudności" i poprosił o pozwolenie na zawrócenie na lotnisko - informuje "The Guardian". Producent samolotów czeka teraz na międzynarodowe śledztwo, które ma wyjaśnić przyczyny wypadku. Zginęli w nim obywatele 33 krajów.
W modelu zamontowano nowe urządzenie. Jeśli komputer pokładowy uzna, że maszyna pod zbyt dużym kątem nabiera wysokości, samodzielnie przejmuje kontrolę nad samolotem i przechyla dziób. Jeśli piloci nie przeczytali dokładnie instrukcji, nie będą wiedzieli, jak wyłączyć tę funkcję. Z zapisów czarnej skrzynki samolotu Lion Air wynika, że kapitan zmagał się z tym problemem. Nie ma jednak twardych dowodów na to, że to było bezpośrednią przyczyną tragicznego wypadku.
Na pokładzie Ethiopian Airlines było 157 osób. Maszyna wystartowała z lotniska w Addis Abebie o godzinie 8:38 miejscowego czasu. Po sześciu minutach lotu wieża kontrolna lotniska straciła z nią kontakt. Wkrótce okazało się, że lecący do Nairobi samolot rozbił się 62 km od stolicy Etiopii. Na pokładzie było dwóch Polaków. Nikt nie przeżył.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.