Pani Kornelia pracuje w dużym domu opieki. Do niedawna przebywało tam 240 pacjentów, ale w ostatnim czasie liczba ta uległa zmniejszeniu. Jak relacjonuje pielęgniarka, codziennie ktoś umiera. Nie ma stuprocentowej pewności, czy przyczyną jest koronawirus, bo wielu starszych ludzi w ogóle nie zostaje przebadanych.
Od ludzi, którzy mają ponad 70, 80 lat, po prostu nie pobiera się wymazów. Możemy się tylko domyślać, że to jest ten wirus, bo to jest niemożliwe, żeby pacjenci, którzy mają różne patologie, umierali w ciągu 2 czy 3 dni. I żeby było ich aż tylu. Codziennie odchodzi 4, 5 pacjentów – mówi nam pani Kornelia.
W Lombardii sytuacja wygląda najgorzej. To tam leży Bergamo, tam również znajduje się Mediolan. W najbardziej zaludnionym regionie Włoch (ponad 10 mln mieszkańców, czyli jedna szósta krajowej populacji) odnotowano ponad 1,2 tys. zgonów z powodu koronawirusa.
Tu się wszystko zaczęło. Tu sytuacja jest naprawdę ciężka. Słucham moich koleżanek, które pracują w szpitalach, i wiem, że jest rzeczywiście źle. Brakuje miejsc na oddziałach reanimacyjnych. Ale tak samo widać to wszystko u nas w domu opieki. Ja mam na moim oddziale 40 pacjentów i pode mną powinnam mieć ok. 4, 5 pomocnic. Nie mam teraz tyle. Jak 2 przyjdą na dyżur, to jest już dobrze – stwierdziła polska pielęgniarka.
Zobacz też: Jak walczyć z pandemią koronawirusa? Najważniejsze informacje
Pierwsze przypadki koronawirusa we Włoszech odkryto pod koniec stycznia. Wtedy jeszcze mało kto przypuszczał, że wirus tak szybko się rozprzestrzeni. I że będzie tak niebezpieczny.
Na początku wszyscy wzięli to trochę na śmiech, myślano, że to coś jak grypa, że przejdzie i będzie dobrze. Ale potem, niestety, zobaczyliśmy, jak nasi pacjenci odchodzą. Jak wszystko się zaczęło zamykać. Po 8 marca wszystko się zamknęło, bo przyszły dyrektywy z ministerstwa. Zamknięto nie tylko Lombardię, ale całe Włochy – mówi pani Kornelia.
Od dwóch tygodni, wychodząc do pracy, ubieramy się tak, jakbyśmy mieli lecieć gdzieś w kosmos. Są obowiązkowe ochraniacze na buty, na mundurek musimy zakładać fartuchy jednorazowe, do tego rękawiczki, maseczki węglowe. Te maseczki są ciężkie, po dyżurze jest trudno oddychać – relacjonuje.
W całych Włoszech wprowadzono ograniczenia w ruchu. Pani Kornelia sama została zatrzymana przez karabinierów, kiedy wracała z dyżuru. Musiała pokazać dokument potwierdzający, że miała dobry powód, żeby wyjść z domu.
Na ulicach jest pusto. W niedzielę rano panowie z firmy pogrzebowej przyszli odebrać od nas pacjenta i powiedzieli, że w ciągu nocy zabrali 15 ciał. Nie mają gdzie ich układać, cmentarze są przepełnione. Nasze kościoły zaczynają wyglądać jak cmentarze, bo trumny w oczekiwaniu na pogrzeby są układane właśnie w kościołach. To jedyne duże i chłodne miejsca, które mogą je pomieścić – relacjonuje pielęgniarka.
Polka sama obawia się o własne zdrowie. Codziennie styka się ze śmiercią. To daje do myślenia.
Strach trochę jest. I narasta, kiedy codziennie widzimy, jak nasi pacjenci odchodzą i dzwonimy po kogoś bliskiego, żeby było ostatnie pożegnanie. Widać, jak łzy im spływają pod maseczki. Wtedy przychodzi czas rozmyślań – powiedziała.
Zmarłych przybywa, ale w Bergamo, prowincji zamieszkiwanej przez ok. 1,1 mln osób, nie ma w tej chwili mowy o pogrzebach rodzinnych. Pani Kornelia mówi, że pogrzeb wymaga wyjścia z domu, a w obecnej sytuacji to niemożliwe.
Do nas po prostu przychodzą panowie i ciała są od razu zamykane w workach, nie muszą być nawet ubrane. Nie są nawet pokazywane. Z rodziny przychodzą góra 2, 3 osoby, na więcej nie ma pozwolenia. Może jeszcze przyjść ksiądz. A tak to tylko wiadomość, że w tym i tym dniu ciało zostanie skremowane – oznajmiła.
Przez koronawirusa w całych Włoszech zamknięto kościoły. Watykan zamknął Plac Św. Piotra, gdzie po raz pierwszy od 1954 roku nie doszło do papieskiej audiencji. W Bergamo koronawirusem zaraziło się 20 księży. Sześciu z nich zmarło.
U nas też w parafii też zmarł jeden ksiądz. W sobotę zmarł mężczyzna, który pracował w karetkach. Miał 47 lat. Są też więc ludzie młodzi. Lekarz, który pracował na reanimacji, też się zaraził. Całe szczęście wyszedł z tego – mówi pani Kornelia.
To jest naprawdę poważny wirus, który zostawia ślady na całe życie. Jeśli w ogóle się z tego wyjdzie. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to się przenosi w tak prosty sposób – nawet na ubraniach. Dlatego trzeba być bardzo ostrożnym. Liczba chorych rośnie bardzo szybko. A liczby, które się podaje, to nie są prawdziwe liczby. To tylko liczby dotyczące pacjentów, na których wykonano testy. A jest dużo pacjentów, którzy nawet nie wiedzą, że mieli wirusa – dodaje.
Na wydarzeniu na FB Wirtualna Polska - Wspieram Szpitale - wymiana potrzeb, informacji i darów - będziemy na bieżąco informować, który szpital potrzebuje wsparcia i w jakiej formie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.