Podczas nocnego ataku z niedzieli na poniedziałek obrona przeciwlotnicza Syrii miała zestrzelić aż 8 pocisków. Nieznana liczba sięgnęła jednak celu, niszcząc - według wywiadowczych źródeł - szereg wojskowych śmigłowców i zgromadzone koło lotniska paliwo lotnicze. Państwowa syryjska telewizja przekonuje, że w bazie lotniczej są zabici i ranni. O atak oskarżono na antenie Stany Zjednoczone. Przypomniano, że prezydent Donald Trump - pisząc na Twitterze o sobotnim ataku chemicznym na miasto Douma - zapowiedział, że "Syria zapłaci za to wysoką cenę".
W tej chwili Departament Obrony nie prowadzi żadnych ataków powietrznych w Syrii. Niemniej, monitorujemy dokładnie sytuację i wspieramy dyplomatyczne działania mające wskazać odpowiedzialnych za użycie broni chemicznej, czy to w Syrii, czy gdziekolwiek indziej - biuro prasowe Pentagonu podało w komunikacie.
Gdyby atak miał wyjść ze strony USA, nie byłoby to pierwsze takie działanie obcnej administracji. Niemal dokładnie rok temu z rozkazu Donalda Trumpa ostrzelano 59 pociskami tomahawk syryjską bazę Sharyat. Była to odpowiedź na chemiczny atak wojsk Assada na ludność cywilną, który zakończył się śmiercią setki osób.
Wśród syryjskich komentatorów pojawiła się też opinia, że za atakiem na lotnisko T4 może stać Izrael. Kilka godzin wcześniej, co skwapliwie odnotowała "Russia Today", izraelskie "jastrzębie" nakłaniały Trumpa do ataku na Syrię i samego Assada oraz zignorowania ostatnich walk armii Izraela z Palestyńczykami. Przekaz był jasny: skoncentruj się na nich, zapomnij o sprawie Gazy.
Szokujące ataki [na Izrael - red.] pokazują hipokryzję międzynarodowej wspólnoty skupiającej uwagę na naszej walce z Hamasem, wysyłającym cywili pod naszą granicę. Tymczasem każdego dnia dziesiątki ludzi umierają w Syrii - powiedział na antenie wojskowego radia były szef MSW, Gilad Erdan.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.