*W Warszawie odbył się IV Zlot Blogosfery Winiarskiej. *Jedną z prelegentek była Katarzyna Włodarczyk-Niemyjska, szefowa Stowarzyszenia Importerów i Dystrybutorów Wina. Przykuła uwagę widzów olbrzymią "pomocą naukową". Opowiadając o codziennych zmaganiach importerów z przepisami pokazała tabelkę wysokości 176 cm. Umieściła na niej 65 czynności administracyjnych, które musi spełnić każdy, kto chce sprowadzić wino z państw Unii. Jej zdaniem importowanie spoza UE jest łatwiejsze.
Zadzwoniliśmy do pani Włodarczyk-Niemyjskiej dowiedzieć się, czemu aż tak dużo zachodu z tym unijnym winem. Okazuje się, że wszystko sprowadza się do dość pracochłonnego i kosztownego obowiązku banderolowania wina w Polsce. Z punktu widzenia reszty państw Wspólnoty, to jedna z unikalnych cech naszego pięknego kraju.
Sporo z tego, co trzeba zrobić to udowadnianie urzędnikom, że nie jest się koniem - żartuje szefowa stowarzyszenia importerów wina.
Proces importu wina zaczyna się od zgłoszenia do października danego roku do Ministerstwa Fiansów liczby potrzebnych banderol. Kolejny krok to wniosek do Urzędu Skarbowo-Celnego. By otrzymać pozwolenie na zakup banderol od Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych trzeba wykonać szereg czynności i złożyć plik dokumentów.
W sumie 15 czynności. W tym są zezwolenia, poświadczenia z ZUS. Każdy dokument ma swój termin ważności, więc trzeba się śpieszyć. Potem składa się wniosek do PWPW. Po tygodniu, dwóch można przyjechać ponownie i po wylegitymowaniu można odebrać banderole. Zanim przekaże się je kurierowi (poczta nie godzi się na przewóz) trafiają do sejfu - wyjaśnia Włodarczyk-Niemyjska.
Jeżeli chce się kupić wino od kilku producentów trzeba podzielić banderole na kupki, wysłać je każdemu kurierem i oczekiwać na potwierdzenie, że producent je dostał. Według naszej rozmówczyni firmy kurierskie biorą za przewożenie banderol potrójną stawkę. Bo banderola to cenny druk i przesyłka ryzykowna. Potem zabawa zaczyna się po stronie producenta.
Taka firma w Hiszpanii czy Francji ma zabawę z naklejaniem karteczek. One nie są samoprzylepne, więc trzeba każdą maczać w kleju i ręcznie przylepiać. "Biedronka" ma linię do naklejania mechanicznego, ale większość producentów nakleja ręcznie. Zwykły klej spożywczy słabo trzyma na szkle, więc często używa się kleju do tapet. A to nielegalne. Sanepid wyraźnie każe używać specjalnego kleju. Nie da się go normalnie kupić, trzeba specjalnie zamawiać. Potem jeszcze wypełnianie druków o banderolach. Wszystko musi być na papierze, bo systemy elektronicznego śledzenia towarów jak ENCS nie są kompatybilne z banderolami. To coś znanego tylko w Polsce - słyszymy.
W kraju wino czeka w samochodzie na przyjazd urzędnika celnego. W tym czasie importer płaci akcyzę i modli się, żeby w nowej partii nie było zbyt wielu odklejonych banderol. Na każdą taką butelkę z oderwanym papierkiem PWPW wydaje tzw. banderolę legalizacyjną. Przez kłopoty z klejem to zjawisko dość częste. Jeżeli wino przysyła duży importer z kilkoma klientami w Polsce, może się pomylić i nakleić złe banderole. Proces wtedy dodatkowo się wydłuża.
A import? Naklejanie banderol odbywa się w składzie celnym. Oczywiście dochodzi kontrola Sanepidu czy WIJHARS (Wojewódzki Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych), ale odchodzi potężna ilość pracy i spory koszt. Przy imporcie 1 mln butelek całkowity koszt banderolowania to 800 tys. zł. Katarzyna Włodarczyk-Niemyjska od dawna lobbuje za likwidacją banderol podkreślając, że dla PWPW ich drukowanie to ani zyskowne (1000 banderol to 14 zł) ani istotne zajęcie (11 proc. wytwarzanych).
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.