Jego bliscy opłakiwali zmarłego krewnego. 2-letni Courtlund Barrington-Moss nudził się na rodzinnym spotkaniu w kanadyjskiej prowincji Saskatchewan. Wieczorem maluch wykorzystał zamieszanie i wyszedł z domu ciotki wprost na pole wysokiej pszenicy.
To było jak szukanie igły w stogu siana. Kiedy rodzina zauważyła jego zniknięcie, przejrzała nagrania domowego monitoringu i wezwała policję. Bliscy Courtlunda i policjanci przez całą noc szukali malucha z pomocą gogli noktowizyjnych, psów tropiących, drona i helikoptera.
Rano setki osób przyłączyło się do poszukiwań. Lokalni mieszkańcy przeczesywali okolicę na koniach. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że ten środek transportu był strzałem w dziesiątkę. Około 9 rano dwóch ratowników usłyszało chichot dobiegający z przydrożnego rowu.
Courtlund zobaczył ich i zachichotał na widok koni, które chciał pogłaskać. Na wieść o znalezieniu go zbiegli się ludzie z całej okolicy, krzycząc z radości - wspomina Shelby Layman ze straży pożarnej z sąsiedniego Ponteix.
Chłopiec był uwięziony po szyję w błocie. Po zbadaniu Courtlunda lekarze orzekli, że maluch ma lekkie oparzenia słoneczne, wiele zadrapań i ugryzień komarów, ale poza tym nic mu się nie stało. Jego matka wspomina, że po odnalezieniu był wyczerpany i nie za bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co się wydarzyło.
Podziel się dobrym newsem! Prześlij go nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.