Co mają na podorędziu szpiedzy w prawdziwym życiu? „Na pewno nie aż taki arsenał gadżetów, jaki miał James Bond. Ale było ich całkiem sporo. Chociażby guziki z ukrytymi schowkami, szminki z drugim dnem. Długopisy z trucizną. To wszystko stosowali szpiedzy na całym świecie, nie tylko Amerykanie (…), Polacy również” – opowiada były agent, ukrywający się pod pseudonimem Bruno Kowalsky, w książce „Ile oni wiedzą o Tobie? Szpiedzy i podsłuchy w Polsce”.
Na tym lista urządzeń wywiadowczych bynajmniej się nie kończy. Miniaturowe aparaty fotograficzne (takie jak osławiony Minox) i kamery ukrywano gdzie tylko się dało: w guzikach, długopisach, papierośnicach, a nawet pudełkach zapałek. Tajną skrytką do przemycania dokumentów i szyfrów mógł się stać w zasadzie dowolny przedmiot codziennego użytku: pędzel do golenia, spinka od mankietu, fałszywa moneta czy… gwóźdź.
Agentki przez dziesięciolecia paradowały w butach z zaostrzonymi obcasami. Nosiły też bieliznę najeżoną sprytnie ukrytymi sztyletami. Ostre narzędzia chowano również w ich parasolkach. Co więcej, do obrony osobistej agentki mogły używać tak zwanych pieprzniczek, czyli miniaturowych rewolwerów wiązkowych. Przybierały one najróżniejsze formy – około 1870 roku skonstruowano taki, który przypominał zwykły pierścionek. Ten zabójczy sygnet o wiele mówiącej nazwie Femme Fatale pozwalał na oddanie siedmiu strzałów.
Na czarną godzinę – „zabawki” polskich szpiegów Również polski wywiad dysponował całkiem imponującym arsenałem gadżetów. Do zdobywania tajnych informacji (w czasach PRL-u również na temat własnych obywateli) nasze służby wykorzystywały ukryte w obcasach butów i termosach urządzenia podsłuchowe. Aparaty fotograficzne – tak zwane kropki – montowano w parasolach i… książeczkach do nabożeństwa.
A gdy trzeba było nagrać czyjąś rozmowę w lesie lub w parku? I na to był sposób! Wystarczyło umieścić miniaturowy magnetofon na baterie wewnątrz wydrążonej kłody. Pniak rejestrował słowa niczego niepodejrzewających obiektów zainteresowania agentury, a odpowiedzialny za gromadzenie danych oficer spokojnie odsłuchiwał je potem w zaciszu domu lub biura.
Polscy szpiedzy bardzo często mieli ukryte aparaty w krawatach. Wystarczyło wyciąć niewielką dziurkę na obiektyw. Podobnie było z guzikami od płaszcza. Tam również maskowano obiektywy małych szpiegowskich aparatów. Obiektywy chowano nawet w budkach lęgowych. Z daleka nikt nie miał pojęcia, że prócz dajmy na to szpaczej rodziny w domku schowany jest aparat, a takie cacka można było mocować, gdzie się chciało. Nawet pod samym nosem ambasady -relacjonuje Bruno Kowalsky.
Peerelowscy agenci nie stronili również od przebieranek. Mężczyźni udawali kobiety, kobiety mężczyzn, a czasem – niezależnie od płci – staruszków wspierających się na wyposażonych w mikrofon i rejestrator laskach. Garderoba ogólnie dawała wywiadowi szerokie pole do popisu.
Źródło: ciekawostkihistoryczne.pl
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.