Mieszkańcy "Wielkiego Jabłka" mają swój wkład nie tylko w światowej finansjerze czy kulturze. Z domu 8,5 mln ludzi wypływa też prawdziwa rzeka ekskrementów. Problem jest tak duży, że czuć go aż na oddalonym o 1500 km wysypisku śmieci koło Birmingham. I przy okazji w okolicznych miastach.
Miejscowi mają już szczerze dość widoku armii szambiarek z "importem" z Nowego Jorku psujących im widok, powietrze i przyciągających rzesze much. Boją się, że ich wody gruntowe zostaną biologicznie skażone - donosi "Guardian".
Zimą niedogodność jest mniej wyczuwalna, ale z nastaniem ciepłych miesięcy ludzie dostają mdłości po otwarciu okien. - Lato jest najgorsze. Zapach przypomina gnijące zwierzęta - mówi gazecie Charles Nix, burmistrz West Jefferson, miasteczka leżącego najbliżej wysypiska bio odpadów.
Jak ma ktoś pecha i będzie jechał za ciężarówką, to za chwilę będzie miał ubrudzoną całą maskę i szybę. Smród szybko wypełnia każdy samochód. Z szambiarek kapie i cała droga jest tym pokryta. Nasze życie jest koszmarem - utyskuje urzędnik.
Cysterny z nowojorskim kałem dojeżdżają na miejscową stację kolejową. Tam dopiero są przenoszone na ciężarówki. I tak od roku. Przerwa trwała krótko, bo słynny "pociąg z kupą" kursował do Alabamy od 1988 do 2012 roku. Wcześniej 1200 ton odchodów wpompowywano każdego dnia do oceanu. Od 2017 roku 7 proc. tego znów trafia pod nosy mieszkańców Alabamy. - Widać jesteśmy mniej warci niż ryby w Atlantyku - kpi burmistrz Nix.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.