Żeglarz nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, albo zupełnie zignorował prognozy pogody. Tak przynajmniej stwierdził w śledztwie dotyczącym wypadku koroner z Invercargill w Nowej Zelandii. Prognoza zapowiadała silne wiatry, wysokie fale, deszcz i kiepską widoczność. 33-latek nie zabrał ze sobą także radia.
Andre Kinzler na pokład swojego jachtu, 7,5-metrowej „Munetry” ,zaprosił dwie 19-letnie Niemki. Lea Tietz i Veronika Steudler najwyraźniej nie zdawały sobie sprawy z jego braków w żeglarskiej edukacji. Pomimo wyczerpujących poszukiwań ciał oraz wraku nie odnaleziono.
Samozwańczy żeglarz podobno opowiadał kolegom z farmy, na której pracował, o swoich wielkich planach. Wspominał też, że technik żeglowania uczy się, oglądając filmy na YouTube. Współpracownicy, świadomi załamania pogody, radzili mu, by poczekał z wyprawą. Tym bardziej, że jach miał awarię silnika. Operatorka radia dla rybaków opisała Kinzlera jako człowieka mającego problemy z komunikacją.
Kazałam mu sprawdzić pogodę, ponieważ robiło się niebezpiecznie, zwłaszcza dla tak małego jachtu. Odpisał, że „wszystko jest w porządku”. Wydawał się nie rozumieć potrzeby komunikacji i przedstawienia swojej trasy. Miał tylko słuchać prognozy, a w razie problemów odezwać się do mnie, albo innego operatora - powiedziała Marie Leask.
Prowadzący sprawę zaginięcia John Kean twierdzi, że nic nie wskazuje, że Kinzler miał złowrogie zamiary. Detektyw sugeruje też, że pasażerki najprawdopodobniej zainteresowane były przeżyciem przygody i dlatego zgodziły się na rejs. Żadna z trójki osób od czasu zaginięcia nie używała komórek ani paszportów. Policja podejrzewa więc, że wszyscy utonęli.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.