Nowe fakty przedstawia Marek Kamola, właściciel Forda Transita. To ten samochód uderzył w stojące w poprzek jezdni auto posła. Twierdzi, że o zdarzeniu powiadomił go pracownik, który kierował Fordem. Po zajściu Rafał Wójcikowski miał wyjść z samochodu żeby obejrzeć szkody, jakie powstały a następnie wrócić do środka - pisze "Rzeczpospolita".
Na miejscu wypadku Kamola nie zastał żadnych służb. Problem jednak w tym, że właściciel Transita był tam dopiero pół godziny po zdarzeniu. Stały tylko: VW Bora należące do posła, VW Caddy, który ominął go i stał na poboczu, rzeczony Transit oraz "jakiś ciemny samochód". Kamola twierdzi, że to z relacji podróżującego VW Caddy dowiedział się o rzekomym wyjściu Wójcikowskiego z auta.
Właściciel dostawczego forda wskazuje także, że pozycja auta posła wzbudza wątpliwości. Miało ono stać dziwnie w poprzek jezdni, jakby ktoś je tam postawił celowo. Ciekawe jest też, że w samochodzie "nie było akumulatora". Znajdował się on 20 m dalej.
Sam kierowca Transita twierdzi, że uderzył w Borę z prędkością 30 km/h. Ani auto Wójcikowskiego, ani Caddy, który stał obok, miały według jego słów nie być oświetlone.
Eksperyment procesowy zaplanowany jest na piątek 17. lutegi. W tym celu od godziny 4.00 do 7.00 zamknięty będzie fragment drogi S8, między węzłami Babsk i Kowiesy w stronę Warszawy. Badanie ma rozwiać wszelkie wątpliwości na temat wypadku i ustalić, kto ponosi za niego winę.
Nie było nic widać - twierdzi kierowca.
Pierwotnie zakładano, że poseł wpadł w poślizg. Wójcikowski miał wtedy stracić panowanie nad kierownicą. Sama GDDKiA twierdzi, że tego dnia na drodze panowały względnie dobre warunki do jazdy.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.