"Po prostu przyjaźń" wyreżyserował Filip Zylbera ("Prawo Agaty", "O mnie się nie martw", "Lekarze"), a scenariusz napisała Karolina Szablewska ("Listy do M."). Inspiracje "Listami" są wyraźnie widoczne, ale efekt końcowy pozostawia jednak wiele do życzenia. To nie będzie przebój na miarę "Planety singli", a kolejny średniak, o którym widzowie zapomną dzień po wyjściu z kina.
Na pewno plusem jest obsada. Na ekranie zobaczymy nie tylko głośne nazwiska, ale też dobrą grę aktorską. Piotr Stramowski, Maciej Zakościelny, Agnieszka Więdłocha, Marcin Perchuć, Aleksandra Domańska i Katarzyna Dąbrowska należą do głównego wątku filmu, ale obecność zaznaczają również Magdalena Różczka, Bartłomiej Topa i Krzysztof Stelmaszyk. Trudno przyczepić się do kogokolwiek z nich, bo robią wszystko, by uratować słaby scenariusz. Niestety, nawet oni nie mają takiej siły sprawczej. Szkoda.
"Po prostu przyjaźń" to przede wszystkim... nie komedia. Jak na film reklamowany jako komedia romantyczna naprawdę niewiele jest momentów, w którym widz może śmiało wybuchnąć gromkim śmiechem, nie narażając się na zdziwione spojrzenia innych widzów. To głównie dramat, wyciskacz łez, w którym elementy komediowe pojawiają się sporadycznie. I nie są specjalnie górnolotne. Ot, chwila wytchnienia od przejmujących i mało zaskakujących scen.
Scenariusz to najsłabszy element. Szkoda, że przy okazji najważniejszy. Możemy się wzruszyć, a co bardziej wrażliwa osoba nawet uroni kilka łez, ale prowadzące do tego sceny są przewidywalne, a stosowane triki znane od lat. "Po prostu przyjaźń" nie ma w sobie nic oryginalnego. To tylko stare i wyświechtane zagrania filmowców mające wywrzeć na widzu jakieś wrażenie. To wciąż działa, co wcale nie znaczy, że dzięki temu film jest dobry. Obsada i reżyseria to niewątpliwie plusy, ale opowiedziane historie chorej na raka dziewczyny, kochającego się w byłej żonie przyjaciela faceta czy dorosłego mężczyzny, który dla przyjaciela zawiera znajomość z 11-latkiem, nie są niczym nowym. Udawana oryginalność już się nie sprawdza.
Nie żałuję jednak czasu spędzonego w kinie. Ale wiem też, że po raz drugi nie miałbym ochoty tego oglądać, bo wiem już o nim wszystko. Zaś scen, dla których warto wrócić, niestety w tym filmie po prostu nie ma. Szkoda, że polskie kino w ten sposób zaczęło 2017 r. Mogło być pięknie, a wyszło jak zwykle. Hity to niestety wciąż wyjątek, a nie reguła.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.