Film w luźny sposób przedstawia kulisy jednej z najdziwniejszych sytuacji w historii przemysłu zbrojeniowego USA. Bo jak inaczej nazwać to, że dwóch wiecznie zjaranych żółtodziobów dostaje kontrakt wart 300 milionów dolarów, od którego może zależeć powodzenie wojny w Afganistanie?
"Rekiny wojny" to film o szybkich wzlotach i gwałtownych upadkach. David Packouz w jednej chwili masuje bogatych dziadków za 75 dolarów za godzinę w ich ogromnych rezydencjach, w drugiej rozbija się po mieście nowym Porsche. Pół roku wcześniej był dzieciakiem starającym się sprzedać komplety pościeli do domu starców, które kupił za swoje ostatnie oszczędności. Chwilę później widzimy go jadącego przez strefę wojny ciężarówką wypełnioną pistoletami dla amerykańskiego wojska w Iraku.
Jeśli jednak oczekujecie historii znanej z filmu "Pan życia i śmierci", to nie tędy droga. Packouz i Efraim Diveroli na co dzień nie jeżdżą po świecie dopinając umowy z typami spod ciemnej gwiazdy. Ich rzeczywistość to ślęczenie po nocach przed laptopem i ciągłe odświeżanie strony z publicznymi zamówieniami amerykańskiego rządu. 300 milionów to był ich złoty strzał. Na porządku dziennym było zbieranie okruchów z pańskiego stołu i ciułanie niewielkich, jak na standardy handlu bronią, kwot. Ich motywacje były różne, ale cel ten sam: kasa, mamona, szmal.
"Rekiny wojny" wyreżyserował specjalizujący się w kinie komediowym Todd Phillips. Historię dwudziestokilkulatków, którzy sięgnęli gwiazd tylko po to, by szybko wrócić na ziemię, przedstawił w typowy dla siebie sposób. Nie jest to film, na którym pokładać będziecie się ze śmiechu, ale "Rekiny wojny" bez wątpienia są filmem stricte rozrywkowym, a ironia i sarkazm na temat współczesnej polityki są na dalszym planie. Nie znajdziemy tu moralizatorskich banałów - na szczęście. Zamiast tego dostajemy różne gagi, trochę akcji i nieco niepotrzebny wątek romantyczny.
Humor słowny i sytuacyjny nie obroniłby się, gdyby nie para głównych aktorów. Co prawda Jonah Hill skradł całe show dla siebie - jego gesty, mimika, charakterystyczny śmiech były po prostu rewelacyjne - to jednak Miles Teller stworzył z kolegą duet, w którym chemia widoczna była gołym okiem. Idealne połączenie dla tego rodzaju filmu, dzięki któremu to się po prostu musiało udać.
Autor: Bartosz Nowak
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.