Może i scenariusz nie jest wyszukany, a do zakończenia można mieć zastrzeżenia. Ogólnie rzecz biorąc czeka nas jednak solidna porcja adrenaliny i konkretnej "rozpierduchy". To najbardziej klimatyczna i najmniej sterylna odsłona cyklu. Twórcy zadbali, by widz się nie nudził i nie narzekał na brak wrażeń.
Mamy więc pościg za pościgiem oraz strzelaninę za strzelaniną. Niemal wszystko rozgrywa się na milisekundy i/lub milimetry. Sprawia to, że sporo tu akcji i mnóstwo dramaturgii, jeszcze więcej efektów specjalnych (acz nie wszystkie zachwycające). W swojej naiwności twórcy próbują poruszyć też ważkie kwestie, jak chociażby istotę człowieczeństwa, ale umówmy się, nie dla egzystencjalnych dywagacji idziemy na "Resident Evil".
Paul W.S. Anderson zadbał o wiernych fanów. Reżyser odświeżył flagowe motywy (scena z laserami), ale i upewnił się, że film będą mogli obejrzeć ci, którzy przez ostatnie 15 lat nie zetknęli się z "Resident Evil" (retrospekcje, wyjaśnienia). Postarał się również, by wszystkie dotąd luźne końce zostały powiązane. Mnóstwo przez to skrótów, uproszczeń, a przy okazji absurdów, ale kto raz kupił serię z Millą Jovovich, nie powinien być rozczarowany. No może może poza pewnym zbyt oczywistym, łopatologicznie przedstawionym, wytłumaczeniem.
Alice jest jeszcze bardziej zawzięta i niebezpieczna. Bo czegóż to ona nie potrafi, zwisając do góry nogami z wiaduktu! Jest w końcu mnóstwo trupów i - to żaden spoiler - happy end. Jak się żegnać, to właśnie tak.
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.